Psie instynkty sto lat temu

Czy współczesny pies ma w sobie jeszcze coś z drapieżnika, jakim niegdyś był? Jeszcze sto lat temu niejeden właściciel psa narzekał, że pierwotne instynkty pupila biorą górę nad jego psim wychowaniem. Ówczesne metody wychowawcze różnią się od współczesnych. Czy na plus?

Psy myśliwskie czasem polują nie tylko na to, co wskaże im ich pan. Psy myśliwskie czasem polują nie tylko na to, co wskaże im ich pan. Źródło: Shutterstock

Współczesne psy, w wyniku selekcji oraz socjalizacji zatraciły mordercze instynkty swoich przodków. Zapominamy przez to często, że ten nasz łagodny misiaczek wciąż jednak jest drapieżnikiem. I właśnie jako drapieżnik potrafiący tropić, gonić i zabijać przez całe wieki był wykorzystywany przez ludzi jak pomocnik przy zdobywaniu pożywienia.

Dobrze wychowany pies myśliwski był skarbem. Gorzej, gdy  w wyniku różnego splotu okoliczności pupil  postanowił wykazać się samodzielnością i zaczynał polować na własną łapę. Takie inklinacje przejawiało wiele psów gończych oraz chartów. U niektórych osobników to początkowo niewinne hobby przeradzało się w nałóg nieprzeparty i nieprzezwyciężony, co prowadziło do następstw katastrofalnych, zwłaszcza gdy chart taki polubił duszenie zwierząt gospodarskich. – Jak wilk wpadłszy do środka, dusi owce jedna po drugiej, nie naglony głodem, lecz raczej dla igraszki. Dusi wszystko, co ucieka, a oprzeć mu się nie zdoła. (…) – grzmiały czasem nagłówki gazet.

– Przed laty przywiózł ojciec mój smycz chartów z ukraińskiej psiarni (…). Były to charty ogromnych rozmiarów, prawdziwe wilczarze, pies i suka. (…). Sprowadził je ojciec, bo mu psy wyginęły, wszystkie wskutek spożycia trucizny, którą w stajni na szczury podłożono. (…). Przez dłuższy czas nie było na podwórzu naszem żadnego psa tak, że chłopskie kundle chodziły do dworu, jak do własnego obejścia. Charty szły z głębokiej Ukrainy za bryczką, (…) były wielce znużone (…), więc też nie obawiano się żeby uciekły i nie uwiązano ich na noc. Jakąż fatalną sprawiły nam nazajutrz niespodziankę! Dziedziniec przedstawiał istne pobojowisko – dziewięć chłopskich psów leżało uduszonych. W parę dni zdławiły trzynaście owiec merynosów, później dwie jałówki (…) skarżył się jeden z hodowców.

Właściciele radzili sobie z tą wadą w różny sposób: – Chart ten w drugim roku brał w pojedynkę zające i lisy, a we dwójkę przytrzymywał wilka, którego kłułem nożem lub zabijałem z rewolweru. Jako dla myśliwego, był to dla mnie skarb nieoceniony, lecz zgorszony przez psa gończego, nabytego od przyjaciela i sąsiada myśliwego (…), powziął chętkę do duszenia owiec” – opowiadał jeden z właścicieli psów. – „W tej więc mojej alternatywie począłem obmyślać środki, aby go oduczyć od tej szkaradnej wady. Oprócz cięgów, jakie dostawał na gorącym uczynku harapem, kładłem mu kaganiec i kazałem przywiązywać mu do szyi ofiary swawoli, (bo nie pożerał, lecz tylko dusił), które włóczył po kilka dni po dziedzińcu – związywałem go z dwoma dużymi baranami, które go bodły, męczyła i włóczyły po kilkanaście godzin – lecz to nic nie pomagało. Uparty był w swoim nałogu. Wymyśliłem więc nowy środek: zobaczywszy ku wieczorowi, że stado owiec wraca z pola, kazałem związać delikwenta i w kagańcu położyć go we wrota zagrody i przepędzić przez niego tam i napo wrót całe stado owiec, które przeskakiwały przez niego, lecz zawsze kopały go nogami; poczem uwolniwszy go z więzów, w kagańcu tylko, zamknąłem go na noc w owczarni razem z owcami. Na drugi dzień znaleziono go schowanego w najdalszym kącie owczarni. Operację tę przebolał biedak przez kilka dni, lecz później wzięty na polowanie i idąc wolno za koniem bez smyczy, gdy zobaczył stado owiec lub trzodę wiejską, obiegał je z daleka i wyleczywszy się ze szkaradnego nałogu, służył mi jeszcze kilka lat; i brał we dwójkę wilki bez mej pomocy, dusząc ich sam z całą zajadłością drapieżnego zwierza chwalił się z dumą.

Był to sposób bardzo drastyczny. W przypadku chartów ojca Aleksandra Ubysza, autora anegdot myśliwskich, nawet sławny ekspert od psów nie pomógł przezwyciężyć pasji niszczenia wszelkiej ruszającej się zwierzyny: – „Kiedy ścigały zająca i w tymże pościgu zoczyły psa, porzucały zwierzynę i zwracały się ku psu, którego w jednej chwili dusiły i w drobne kęsy rozszarpywały. (…) Okoliczne wsie prawie zupełnie z psów oczyściły (…). Jednoroczny pobyt swój u nas naznaczyły wielką dla siebie niesławą. Zawsze były na uwięzi, zawsze więc  te zbrodnie popełniały mimochodem, były to zwykle intermezza między jednym poszczuciem a drugim. Nie dziw więc, że po takim roku rozbójniczego żywota na gałęzi uwisły – opowiadał z żalem. 

Myśliwi starali się tak układać swoje psy, by te goniły zwierzynę wskazaną a nie każdą, która pojawiła się w zasięgu wzroku, czy nosa. Z  chartami była trudna sprawa, bo często temperament nie pozwalał im na pohamowanie pasji zabijania. Łatwiej było z wyżłami, choć i  te „zapominały się” i zamiast wystawiać kuropatwy, schodziły z pola, by pomknąć za zającem lub lisem.

Źródło: Ks. Ludwik Niedbał: Hodowla, tresura i wychowanie wyżła dowodnego. Nakładem księgarni św. Wojciecha, Poznań, Warszawa, Wilno, Lublin 1927, s. 107

Jeden z  myśliwych, właściciel pointera, opisał metodę, którą oduczył swojego pupila tego procederu:
 (...) pies pogonił za (…) zającem. Gdy zdyszany powrócił (…), wsadziłem psa do worka wraz ze znajdującym się tam zającem i jeszcze po należytem obwiązaniu, uderzyłem psa przez worek kilka razy batogiem. Pies, w pierwszej chwili, oszołomiony niezwykłą sytuacją, począł się w worku szalenie miotać, chcąc koniecznie wydobyć się z niego. Za każdym razem, gdy się uspakajał, ja mu ciągle owego zająca, naturalnie nie odwiązując worka, starałem się przed pysk nakierować, aby go wciąż miał przed nosem, wygłasząjc przy tem bezustannie „waruj”! Po półgodzinnem trzymaniu psa w worku, aby karę tem dotkliwszą uczynić, oddaliłem się ze 200 kroków i okrążając go, kilka razy na wiatr strzeliłem, udając, iż poluję na kuropatwy. Po pierwszym i drugim strzale dostrzegłem usiłowania gwałtownego wydobycia się z uwięzi, a przy następnych tylko żałosne skomlenie z wyciem, spowodowanem prawdopodobnie zazdrością, czy też żalem, iż pies w polowaniu uczestniczyć nie może. Trzymanie psa w worku trwało mniej więcej godzinę, a gdy przyszedłem go uwolnić, znalazłem więźnia zadyszanego, mocno farbą umazanego, z miną ogromnie niewyraźną. Aby ostatecznie jeszcze bardziej ród zajęczy psu obrzydzić, przyczepiłem mu krótko do obroży zająca, którego z pół wiorsty dźwigać musiał.

Nazajutrz wyszedłem w oziminy, aby ta spotkać sporo zajęcy i przekonać się o rezultacie dokonanej próby. Naumyślnie dozwoliłem psu chodzić daleko, niczem go nie krępując. Zające tego dnia dobrze dotrzymywały i pomimo, że psu z pod nosa wymykały, za żadnym nie pogonił. Polowałem następnie jeszcze ze dwa tygodnie na kuropatwy, spotykają przy okazji wiele zajęcy, na które pies zupełnie żadnej uwagi nie zwracał” – zakończył myśliwy z dumą. To było w roku 1885. Później wymyślano inne metody oduczania od samowolnej pogoni za zwierzyną.

Źródło: Ks. Ludwik Niedbał: Hodowla, tresura i wychowanie wyżła dowodnego. Nakładem księgarni św. Wojciecha, Poznań, Warszawa, Wilno, Lublin 1927, s. 107

W okresie międzywojennym  treser psów wojskowych podpułkownik Stefan Błocki proponował taki sposób na ostudzenie gorącej krwi młodych wyżłów: – „Ustalamy miejsce, z którego zając został ruszony i po powrocie psa z „dzikich łowów” i umocowaniu do obroży linewki, nakazujemy mu pełzać około 10 minut wokoło tego miejsca, karcąc go również ostremi słowami. Gdy pies młodego zajączka pochwyci i zadusi, otrzymuje on oprócz wymienionej kary - chłostę harapem. Po powrocie do domu ponawiamy jeszcze raz tę samą karę w izbie ćwiczebnej, nakazując psu przez 10 minut pełzać dookoła leżącego zajączka. Kara ta oduczy psa samowoli w najkrótszym czasie” – pisał .

Z kolei autor podręcznika do szkolenia wyżła – ksiądz Ludwik Niedbał – był zwolennikiem metody niemieckiego tresera z przełomu XIX i XX wieku Hegendorfa: 

Skoro więc uczeń niesforny powróci po gonie, należy wziąć na otok, kazać mu bałykować bezpośrednio do kotliny, założyć do obroży rzemienie pomocnicze, obostrzyć  komendę „waruj” uderzeniem harapem i zostawić ucznia w tej przymusowej pozycji. Treser oddala się tak, aby go pies nie mógł zoczyć, ani zwietrzyć. Wszelkie usiłowania wyżła uwolnienia się od krępujących więzów będą daremne, a korale zaczną tem bardziej dokuczać, im więcej on miotać się będzie, i wtenczas tylko nie będą dokuczały, gdy pies spokojnie warować będzie. Uczeń  ma za pierwszym razem warować pół godziny, poczem treser usuwa rzemienie pomocnicze, każe mu siadać, oddala się od niego na kilkanaście kroków, powraca do kotliny i ponownie każe psu warować tuż przy kotlinie bez rzemieni pomocniczych , przedstawia mu słowami i energicznem  szarpnięciem koralami całą szkaradę jego występku, daje w końcu sygnał świstawką i kroczy z psem na otoku dalej, nie spuszczając go przez następne pół godziny z uwięzi, nie przemawiając do niego ani słówkiem Anie też nie dzieląc się z nim w razie spożywania zakąskikończył swoje porady.

W ten sam sposób treser postępuje, ilekroć uczeń uniesie się za zającem, przedłużając czas przymusowego warowania za pomocą rzemieni pomocniczych (zobacz na rycinę) do dwu godzin. Hegendorf chwali wielką skuteczność tej metody, zwracając uwagę, że ani treser nie potrzebuje się irytować lub przesadnie częstować psa harapem, ani też uczeń się nie psuje, bo odczuwa bezwzględną wyższość tresera nad sobą, która niweczy gruntownie wszelki brak subordynacji. Ciekawe co na to współcześni treserzy. 

Źródła: (Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa);  Aleksander Ubysz, Chart. Łowiec, Nr 3/1880, s. 34; C. Walewski, Z nad Rosi (gub. Kijowska), Łowiec Polski, Nr 1/ 1900; Aleksander Ubysz, op.cit. , s. 35; Odzwyczajanie wyżła od gonienia zajęcy. Łowiec nr 12/1885, s. 190; Stefan Błocki, Nasze psy. Vademecum miłośnika psa, Lwów 1933, http://www.wbc.poznan.pl/publication/108584; Ks. Ludwik Niedbał: Hodowla, tresura i wychowanie wyżła dowodnego. Nakładem księgarni św. Wojciecha, Poznań, Warszawa, Wilno, Lublin 1927, s. 107-108.