Historie

Pies w kąpieli i nie tylko… Ewa Rembikowska

Los psa zależał zawsze  od tego jaki żeton wyciągnął na loterii życia. Jeden trafiał do knajpy, by „robić” za dziczyznę, drugi - by się nią delektować.

Rycina z francuskiej gazety przedstawiająca psy na polowaniu, XIX wiek. Rycina z francuskiej gazety przedstawiająca psy na polowaniu, XIX wiek. Źródło: Shutterstock

Pies jest stworzeniem o wyjątkowo elastycznej naturze. Potrafi się dostosować  do przeróżnych warunków i stać się wiernym obrazem swojego właściciela, co dowcipnie opisał  humorysta:

Pies kawalerski – to zwykle wesoły foxterrier. Chudy, zgrabny, elegancji, ma zawsze apetyt, choćby na suchą bułkę. Szczeka nienawistnie po pierwszym na wierzycieli, na Nowy Rok na winszujących. Lubi się wałęsać i gubi się często na dwa do trzech dni, jest często nieopłacony i wtedy wchodzi w kolizje z władzami, umie kilka wesołych sztuczek, je i śpi nieregularnie, a odszukuje swojego pana nawet w nocy w handelku śniadankowym, gdzie żyje dobrze ze wszystkimi gośćmi.

Ważną odmianą psa kawalerskiego jest pies oficerski. Zawsze dokładnie wyczesany, nie rzuca się  na konie, szczeka na każdego cywila, o ile nie jest antysemitą – wie, kto jego panu pożycza, kładzie się, rzuca i szczeka na komendę.

Najoryginalniejsze to psy starych panien. (…) Poważne, mrukliwe, tłuste, na cienkich nóżkach, oczka zaś wyłażą im prawie na wierzch. Sypiają w salonie na haftowanej poduszeczce, jedzą tylko specjalne potrawy, są astmatyczne, kaszlą, cierpią regularnie na robaki, a po każdem  jedzeniu muszą nastawioną im buzię swej panny ucałować. Zawsze są opłacone, zawsze na sznurku lub łańcuszku, w zimie w atłasowej, watowanej kołderce.

Nie wolno takiemu pieskowi zawierać znajomości z innymi ulicznymi psami. Każdy siostrzeniec, o ile pragnie zaskarbić sobie serce jakiejś ciotuni, musi wpierw przywitać się z suczką cioci, dać jej kilka cukierków na kaszel, pochwalić jej spryt, zapytać o jej zdrowie, a następnie dopiero wypowiedzieć to samo o cioci.

Już na początku XX wieku psi balwierze mieli do dyspozycji specjalne szczotki. Źródło: Stefan Błocki. Nasze psy. Vademecum miłośnika psa. Wilno 1933, s. 32,

Dobry pan dbał, by pies był najedzony, wyspacerowany, ale również… czysty. Na początku XX wieku ludzie ponownie odkryli pożytki płynące z higieny. Swoje nowe nawyki w tej dziedzinie zaczęli przenosić na również na  wychowanków. Dlatego  około roku 1910 w Paryżu pod niektórymi mostami nad Sekwaną zostały wydzielone miejsca, gdzie urzędowali  specjaliści, którzy za drobną opłatą urządzali czworonożnemu klientowi kąpiel z mydłem, siarką albo jajkiem na porost włosów. Po kąpieli – na życzenie właściciela – postrzyżyny i fryzowanie.

Natomiast Monachium było pierwszym miastem europejskim, gdzie umieszczono psią łaźnię w murowanym budynku, przylegającym zresztą do pomieszczeń kąpielowych dla ludzi. Psów w mieście tym było koło 17 tysięcy, więc przybytek ten cieszył się sporą frekwencją. Czworonogi często nie podzielały poglądów swoich panów w kwestii dobroczynnego działanie mydła i wody, więc podczas przemarszu do cotygodniowej kąpieli widywało się i takie sceny.

[Jamnik Pronto] …już na kilkaset kroków usiłuje silnem i często powtarzanem szarpnięciem za smycz, zwrócić uwagę pana na każdą ulicę, prowadzącą w lewo lub w prawo od nieupragnionego budynku. Pirla z właściwą jamnikom chytrością, udaje, że nie wie, dokąd zaprowadzi ją dzisiejsza przechadzka i dopiero przed samem wejściem zażywa fortelu, który polega niezmiennie na nagłem targnięciu smyczą i na ucieczce, gdzie oczy poniosą, poczem, zmusiwszy pana do dłuższego wyścigu, zatrzymuje się najspokojniej i zapytuje wzrokiem: „Czy teraz wrócimy od domu?” Zawiedzona w nadziei, łypie z pode łba na surowego władcę i z ogonem smętnie zwieszonym wkracza w próg (…).

Łazienka składa się z dwóch pomieszczeń. W jednej z nich znajduje się postrzygalnia, a drugiej  - właściwa kąpiel. W ścianie pokoju „fryzjerskiego” wmurowano dwie szafki, każda z sześcioma klatkami  z zakratowanymi drzwiczkami. To jest poczekalnia dla klientów. Dla właścicieli ustawiono kanapę.

Delikwent, na którego przychodziła kolej mycia, był wyjmowany z klatki przez posługacza kąpielowego i stawiany na stole. Teraz szła w ruch maszynka elektryczna o sile 110 wolt, która skracała sierść do odpowiedniej długości. Ostrzyżony czworonóg wędrował do następnego pomieszczenia, gdzie stały trzy wanny. Biedak trafiał najpierw do wanny z dnem drewnianym i drzwiczkami do wpuszczania wielkich psów. Do brzegu wanny były umocowane smycze, które po przypięciu do obroży uniemożliwiały ucieczkę. W tej wannie odbywało się szorowanie szarym mydłem i dezynfekcja skóry lizoformem. W następnej wannie czekał psa tusz gorący, zmywający mydliny a w trzeciej hartowanie w zimnej wodzie. Po osuszeniu grubą ścierką pieski schły w  klatkach umieszczonych w pokoju łaziebnym.

W Warszawie takiego przybytku czystości nie było. Za to sprytni warszawiacy radzili sobie inaczej. Jak donosiła prasa: w szeregu zakładów kąpielowych w stolicy zdarzają się wypadki zezwalania klientom na kąpanie w wannach psów. Władze sanitarne zainteresowały się ta sprawą i nakładają surowe kary na zarządy tych zakładów, które zezwalają na podobne kąpiele.

Natomiast luksusową łaźnię tylko dla psów otwarto w 1937 roku w  Nowym Jorku na Manhattanie. Kabiny, wyłożone całkowicie kafelkami, posiadają urządzenia do suszenia ciepłym powietrzem oraz doskonałą wentylację.  Nie zapomniano również o różnych zabawkach dla psich klientów. Prócz tego zwierzaki otrzymały do dyspozycji obszerny basen do pływania ze stale odświeżaną wodą i dolnym oświetleniem, salę do zabaw oraz 22 wybiegi. Osobne pomieszczenia przewidziano dla weterynarza i psiego dentysty, zaś właściciele czas mogli spędzić  odwiedzając sklepy z psią galanterią.

W Stanach Zjednoczonych ludzie dużo podróżowali w interesach i dla przyjemności. Nie chcąc jednocześnie rozstawać się ze swoimi pupilami, szukali możliwości wspólnego zakwaterowania, co nasunęło hotelarzom pomysł, by poszerzyć ofertę usługową. W październiku 1928 roku oddano do użytku w Nowym Jorku hotel, którego 31 piętro zarezerwowano wyłącznie dla psów gości hotelowych. Był tam: pokój przyjęć, klinika, kuchnia ogólna i dietetyczna, wspólna sala do zabaw oraz  sypialnie z dźwiękoszczelnymi ściankami . Boksy te urządzono mniej lub bardziej wykwintnie, dostosowując do rasy psa. Psim pensjonatem zarządzał weterynarz, któremu podlegała pielęgniarka, kilku posługaczy oraz kucharz.  Pensjonariusze  byli codziennie ważeni, kąpani i wyprowadzani na spacery.

Na pomysł otwarcia podobnego pensjonatu wpadła mniej więcej w tym samym czasie pani Clark z Londynu, która tak opowiadała o swym przedsięwzięciu: - Z początku psy tęsknią do domu rodzinnego i wyją po nocach. Niektóre tęsknią do końca, chudną, mizernieją i na widok panów wpadają w szał radości. Ale większość przyzwyczaja się do miejsca i bardzo sobie chwali przebywanie w tak licznem towarzystwie. Jeden szpic po pobycie u nas nie chciał zostać u swego pana i na drugi dzień wrócił. Goście nasi dostają jeść raz na dzień, o piątej trzydzieści po południu. Chyba,  że mają zastrzeżone częstsze jedzenie, co nie jest zdrowe i czego unikam. Mamy ratlerka, który co dwie godziny dostaje mleko i biszkopty; pekinga, który pije tylko czekoladę; teriera, który musi codzienne dostać skrzydełko ptaka. Hotelowe łóżko składa się z krzyżaka, obciągniętego płótnem. Ale niektórzy goście przywożą swoją pościel  - od sienników począwszy a kończąc na jedwabnych poduszkach. W zimie charakter naszego zakładu się zmienia. Hotel pustoszeje, za to mamy duże „en demi pension” (właściciele ich pracują poza domem, odprowadzając psa z rana i zabierają wieczorem), albo na kuracji odchudzającej, albo odwrotnie, nabierają u nas ciała psy wycieńczone i wychudzone nadmiernymi kursami podczas wakacji (…).

Berlińczycy mogli z kolei swoich ulubieńców w okresie wakacyjnym wywieźć na letnisko usytuowane w pobliżu miasteczka Lankwitz. Przewidziano w nim miejsce dla 50 kuracjuszy. Każdy pies miał osobną sypialnię a na dzień do dyspozycji duży, odpowiednio urządzony ogród, gdzie obok cienistych, gęsto zadrzewionych zakątków, były słoneczne place, sadzawki i fontanny.  Wyżywienie zaspokajało najbardziej wybredne gusty, zaś w razie potrzeby fachowa opieka lekarska była dostępna przez 24 godziny. Nie dziwota, że letnisko to cieszyło się olbrzymim powodzeniem.

Nie były to przykłady odosobnione. Stefan Błocki – znakomity treser oraz prezes Towarzystwa Psa Służbowego w Polsce w swoim podręczniku potwierdził ten fakt: Dla wygody miłośników psów, powstają obecnie w większych hotelach, w kąpieliskach, w miejscach rozrywkowych itp. psie pensjonaty z całodziennym utrzymaniem i pod nadzorem lekarzy weterynarii. Psy posiadają tam swoje oddzielne pomieszczenia, właściciel zaś oprócz przyjemności posiadania psa przy sobie, zapewnić mu może wygodę i należytą opiekę.

Tylko pozazdrościć. A gdzie dziś w Polsce można jechać z psem, by nie być intruzem?

ŹRÓDŁA: Humorysta o psie, Łowiec Polski Nr 5 z 1911, s. 75-76; Hygiena psów, Łowiec Polski, nr 10 z 1911,  s. 156; Stefan Błocki, Nasze psy. Vademecum miłośnika psa, Wilno 1933; Łowiec Polski, Nr 5 z 1928; Mój pies,  Nr  8 z 1937; Łowiec Polski,  Nr 3 z 1929; Łowiec Polski, Nr 38 z 1930; Łowiec Polski, Nr 50/51 z 1929.

Wróć do cyklu