Los psa zależał zawsze od tego jaki żeton wyciągnął na loterii życia. Jeden trafiał do knajpy, by „robić” za dziczyznę, drugi - by się nią delektować.
Pies jest stworzeniem o wyjątkowo elastycznej naturze. Potrafi się dostosować do przeróżnych warunków i stać się wiernym obrazem swojego właściciela, co dowcipnie opisał humorysta:
Pies kawalerski – to zwykle wesoły foxterrier. Chudy, zgrabny, elegancji, ma zawsze apetyt, choćby na suchą bułkę. Szczeka nienawistnie po pierwszym na wierzycieli, na Nowy Rok na winszujących. Lubi się wałęsać i gubi się często na dwa do trzech dni, jest często nieopłacony i wtedy wchodzi w kolizje z władzami, umie kilka wesołych sztuczek, je i śpi nieregularnie, a odszukuje swojego pana nawet w nocy w handelku śniadankowym, gdzie żyje dobrze ze wszystkimi gośćmi.
Ważną odmianą psa kawalerskiego jest pies oficerski. Zawsze dokładnie wyczesany, nie rzuca się na konie, szczeka na każdego cywila, o ile nie jest antysemitą – wie, kto jego panu pożycza, kładzie się, rzuca i szczeka na komendę.
Najoryginalniejsze to psy starych panien. (…) Poważne, mrukliwe, tłuste, na cienkich nóżkach, oczka zaś wyłażą im prawie na wierzch. Sypiają w salonie na haftowanej poduszeczce, jedzą tylko specjalne potrawy, są astmatyczne, kaszlą, cierpią regularnie na robaki, a po każdem jedzeniu muszą nastawioną im buzię swej panny ucałować. Zawsze są opłacone, zawsze na sznurku lub łańcuszku, w zimie w atłasowej, watowanej kołderce.
Nie wolno takiemu pieskowi zawierać znajomości z innymi ulicznymi psami. Każdy siostrzeniec, o ile pragnie zaskarbić sobie serce jakiejś ciotuni, musi wpierw przywitać się z suczką cioci, dać jej kilka cukierków na kaszel, pochwalić jej spryt, zapytać o jej zdrowie, a następnie dopiero wypowiedzieć to samo o cioci.
Dobry pan dbał, by pies był najedzony, wyspacerowany, ale również… czysty. Na początku XX wieku ludzie ponownie odkryli pożytki płynące z higieny. Swoje nowe nawyki w tej dziedzinie zaczęli przenosić na również na wychowanków. Dlatego około roku 1910 w Paryżu pod niektórymi mostami nad Sekwaną zostały wydzielone miejsca, gdzie urzędowali specjaliści, którzy za drobną opłatą urządzali czworonożnemu klientowi kąpiel z mydłem, siarką albo jajkiem na porost włosów. Po kąpieli – na życzenie właściciela – postrzyżyny i fryzowanie.
Natomiast Monachium było pierwszym miastem europejskim, gdzie umieszczono psią łaźnię w murowanym budynku, przylegającym zresztą do pomieszczeń kąpielowych dla ludzi. Psów w mieście tym było koło 17 tysięcy, więc przybytek ten cieszył się sporą frekwencją. Czworonogi często nie podzielały poglądów swoich panów w kwestii dobroczynnego działanie mydła i wody, więc podczas przemarszu do cotygodniowej kąpieli widywało się i takie sceny.
[Jamnik Pronto] …już na kilkaset kroków usiłuje silnem i często powtarzanem szarpnięciem za smycz, zwrócić uwagę pana na każdą ulicę, prowadzącą w lewo lub w prawo od nieupragnionego budynku. Pirla z właściwą jamnikom chytrością, udaje, że nie wie, dokąd zaprowadzi ją dzisiejsza przechadzka i dopiero przed samem wejściem zażywa fortelu, który polega niezmiennie na nagłem targnięciu smyczą i na ucieczce, gdzie oczy poniosą, poczem, zmusiwszy pana do dłuższego wyścigu, zatrzymuje się najspokojniej i zapytuje wzrokiem: „Czy teraz wrócimy od domu?” Zawiedzona w nadziei, łypie z pode łba na surowego władcę i z ogonem smętnie zwieszonym wkracza w próg (…).
Łazienka składa się z dwóch pomieszczeń. W jednej z nich znajduje się postrzygalnia, a drugiej - właściwa kąpiel. W ścianie pokoju „fryzjerskiego” wmurowano dwie szafki, każda z sześcioma klatkami z zakratowanymi drzwiczkami. To jest poczekalnia dla klientów. Dla właścicieli ustawiono kanapę.
Delikwent, na którego przychodziła kolej mycia, był wyjmowany z klatki przez posługacza kąpielowego i stawiany na stole. Teraz szła w ruch maszynka elektryczna o sile 110 wolt, która skracała sierść do odpowiedniej długości. Ostrzyżony czworonóg wędrował do następnego pomieszczenia, gdzie stały trzy wanny. Biedak trafiał najpierw do wanny z dnem drewnianym i drzwiczkami do wpuszczania wielkich psów. Do brzegu wanny były umocowane smycze, które po przypięciu do obroży uniemożliwiały ucieczkę. W tej wannie odbywało się szorowanie szarym mydłem i dezynfekcja skóry lizoformem. W następnej wannie czekał psa tusz gorący, zmywający mydliny a w trzeciej hartowanie w zimnej wodzie. Po osuszeniu grubą ścierką pieski schły w klatkach umieszczonych w pokoju łaziebnym.
W Warszawie takiego przybytku czystości nie było. Za to sprytni warszawiacy radzili sobie inaczej. Jak donosiła prasa: w szeregu zakładów kąpielowych w stolicy zdarzają się wypadki zezwalania klientom na kąpanie w wannach psów. Władze sanitarne zainteresowały się ta sprawą i nakładają surowe kary na zarządy tych zakładów, które zezwalają na podobne kąpiele.
Natomiast luksusową łaźnię tylko dla psów otwarto w 1937 roku w Nowym Jorku na Manhattanie. Kabiny, wyłożone całkowicie kafelkami, posiadają urządzenia do suszenia ciepłym powietrzem oraz doskonałą wentylację. Nie zapomniano również o różnych zabawkach dla psich klientów. Prócz tego zwierzaki otrzymały do dyspozycji obszerny basen do pływania ze stale odświeżaną wodą i dolnym oświetleniem, salę do zabaw oraz 22 wybiegi. Osobne pomieszczenia przewidziano dla weterynarza i psiego dentysty, zaś właściciele czas mogli spędzić odwiedzając sklepy z psią galanterią.
W Stanach Zjednoczonych ludzie dużo podróżowali w interesach i dla przyjemności. Nie chcąc jednocześnie rozstawać się ze swoimi pupilami, szukali możliwości wspólnego zakwaterowania, co nasunęło hotelarzom pomysł, by poszerzyć ofertę usługową. W październiku 1928 roku oddano do użytku w Nowym Jorku hotel, którego 31 piętro zarezerwowano wyłącznie dla psów gości hotelowych. Był tam: pokój przyjęć, klinika, kuchnia ogólna i dietetyczna, wspólna sala do zabaw oraz sypialnie z dźwiękoszczelnymi ściankami . Boksy te urządzono mniej lub bardziej wykwintnie, dostosowując do rasy psa. Psim pensjonatem zarządzał weterynarz, któremu podlegała pielęgniarka, kilku posługaczy oraz kucharz. Pensjonariusze byli codziennie ważeni, kąpani i wyprowadzani na spacery.
Na pomysł otwarcia podobnego pensjonatu wpadła mniej więcej w tym samym czasie pani Clark z Londynu, która tak opowiadała o swym przedsięwzięciu: - Z początku psy tęsknią do domu rodzinnego i wyją po nocach. Niektóre tęsknią do końca, chudną, mizernieją i na widok panów wpadają w szał radości. Ale większość przyzwyczaja się do miejsca i bardzo sobie chwali przebywanie w tak licznem towarzystwie. Jeden szpic po pobycie u nas nie chciał zostać u swego pana i na drugi dzień wrócił. Goście nasi dostają jeść raz na dzień, o piątej trzydzieści po południu. Chyba, że mają zastrzeżone częstsze jedzenie, co nie jest zdrowe i czego unikam. Mamy ratlerka, który co dwie godziny dostaje mleko i biszkopty; pekinga, który pije tylko czekoladę; teriera, który musi codzienne dostać skrzydełko ptaka. Hotelowe łóżko składa się z krzyżaka, obciągniętego płótnem. Ale niektórzy goście przywożą swoją pościel - od sienników począwszy a kończąc na jedwabnych poduszkach. W zimie charakter naszego zakładu się zmienia. Hotel pustoszeje, za to mamy duże „en demi pension” (właściciele ich pracują poza domem, odprowadzając psa z rana i zabierają wieczorem), albo na kuracji odchudzającej, albo odwrotnie, nabierają u nas ciała psy wycieńczone i wychudzone nadmiernymi kursami podczas wakacji (…).
Berlińczycy mogli z kolei swoich ulubieńców w okresie wakacyjnym wywieźć na letnisko usytuowane w pobliżu miasteczka Lankwitz. Przewidziano w nim miejsce dla 50 kuracjuszy. Każdy pies miał osobną sypialnię a na dzień do dyspozycji duży, odpowiednio urządzony ogród, gdzie obok cienistych, gęsto zadrzewionych zakątków, były słoneczne place, sadzawki i fontanny. Wyżywienie zaspokajało najbardziej wybredne gusty, zaś w razie potrzeby fachowa opieka lekarska była dostępna przez 24 godziny. Nie dziwota, że letnisko to cieszyło się olbrzymim powodzeniem.
Nie były to przykłady odosobnione. Stefan Błocki – znakomity treser oraz prezes Towarzystwa Psa Służbowego w Polsce w swoim podręczniku potwierdził ten fakt: Dla wygody miłośników psów, powstają obecnie w większych hotelach, w kąpieliskach, w miejscach rozrywkowych itp. psie pensjonaty z całodziennym utrzymaniem i pod nadzorem lekarzy weterynarii. Psy posiadają tam swoje oddzielne pomieszczenia, właściciel zaś oprócz przyjemności posiadania psa przy sobie, zapewnić mu może wygodę i należytą opiekę.
Tylko pozazdrościć. A gdzie dziś w Polsce można jechać z psem, by nie być intruzem?
ŹRÓDŁA: Humorysta o psie, Łowiec Polski Nr 5 z 1911, s. 75-76; Hygiena psów, Łowiec Polski, nr 10 z 1911, s. 156; Stefan Błocki, Nasze psy. Vademecum miłośnika psa, Wilno 1933; Łowiec Polski, Nr 5 z 1928; Mój pies, Nr 8 z 1937; Łowiec Polski, Nr 3 z 1929; Łowiec Polski, Nr 38 z 1930; Łowiec Polski, Nr 50/51 z 1929.