Historie

Leonberger, czyli uczuciowy olbrzym Redakcja

Leonberger jest rasą, która (gdyby na serio potraktować wszystkie regulaminy) nie powinna istnieć. Jej twórca początkowo chciał odtworzyć rasę psa świętego Bernardyna. A że umiał dobrze rachować, jeszcze lepiej handlować, a przy tym był odporny na krytykę autorytetów świata kynologicznego, stworzył zupełnie nową rasę...

Źródło: Shutterstock

Heinrich Essig (1808-1887), rajca miejski w Leonbergu koło Stuttgartu miał marzenie. Chciał by jego miasto rozsławiały psy o potężnej posturze, z umaszczenia oraz kształtu głowy przypominające lwa, który symbolizował miasto w herbie. Tyle mówi legenda. Akurat w tym czasie miasto Leonberg stanowiło ośrodek hodowli psów alpejskich (górskich) chętnie kupowanych przez rzeźników, piekarzy, mleczarzy, rzemieślników do pilnowania dobytku i ciągnięcia wózków z towarem. Pan Essig był zaś człowiekiem interesu i, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, specjalistą od marketingu. Interesował się zwierzętami. Był hodowcą. Na podwórku miał małe zoo: lisy, indyki, pawie. Oczywiście również psy, w tym bernardyny, sprowadzone z pobliskiej Szwajcarii. Na czasie był bowiem temat odtworzenia tej rasy, która w klasztorach praktycznie wymarła. Bazą tej rasy miało być potomstwo Berardynów niegdyś oddanych wieśniakom skrzyżowane z nowofundlandami.

„Wiadomo, że przy podobnym odbudowywaniu, (…) do reprodukcji używa się tylko te produkty krzyżowania, które zupełnie odpowiadają przyjętym z góry cechom typowym, resztę zaś brakuje się. Podobne sortowanie trwać musi aż do zupełnego ustalenia rasy, a procent brakowanych osobników, szczególnie w początkach, musi być bardzo znaczny; to znów pociąga za sobą duże koszta na wykarmienie pewnej ilości szczeniąt, które następnie nie mają żadnej wartości” – wyjaśniał w Łowcu Polskim w 1904 roku specjalista od psów rasowych, August Sztolcman. Essig, jako człowiek interesu, stwierdził w trakcie eksperymentu hodowlanego, że korzystniej będzie sprzedawać szczeniaki w typie bernardyna niż je zabijać. Tym bardziej, że wzorzec i nazwa „pies świętego Bernarda” pojawił się po raz pierwszy na wystawie w Birmingham dopiero w 1862 roku, gdy do ukształtowania na nowo starej rasy zabrali się Anglicy, dodając do potomstwa bernardyna i nowofundlanda odrobinę krwi doga. Przez wiele lat zresztą nie było jasnego rozgraniczenia leonbergerów i bernardynów. W Szwajcarii często zdarzało się, że leonberger uznawany był za bernardyna, a w Niemczech bernardyn za leonbergera.

Leonberger w odmianie szarej - trudno nie dostrzec podobieństwa do psa Św. Bernarda. Źródło: Die Gartenlaube, rok 1868, nr 26
 Essig poszedł drogą krzyżówek bernardyna, landseera, pirenejskiego psa górskiego i być może jeszcze psów miejscowych. Pierwszy miot protoplastów przyszłych leonbergerów przyszedł na świat w roku 1846 z mamy nowofunlandki i taty długowłosego bernardyna. Pierwotnie w ich umaszczeniu przeważał kolor biały z łatami, jak u landseera, by po bardzo wielu latach stopniowo upodabniać się do „lwiego”, czyli czerwonawo-brązowego. Radny miejski specjalnie nie przejmował się faktem, że każde kolejne pokolenie jego psów jest inne. Systematycznie się reklamował oraz wysyłał psy na wystawy. I w sumie – wobec jeszcze płynnych kryteriów wzorców poszczególnych ras – było mu wszystko jedno, czy jego podopieczni wystąpią w kategorii bernardynów, leonbergerów, czy nowofundlandów. Ważne, że był popyt na duże, urocze psy. Rocznie hodowca ten sprzedawał koło 300 psów. Aby przyciągnąć bogatszych klientów Essig, jako rasowy marketingowiec, wysyłał najładniejsze egzemplarze rodzinom królewskim w Anglii, Włoch, Austrii, Rosji. W pewnym momencie niemiecką cesarzową Sissi otaczało aż siedem olbrzymów. W Niemczech entuzjastami „leonków” był Friedrich von Baden, Richard Wagner i sam Żelazny Kanclerz Bismarck. Również arystokracja rosyjska zakochała się w tym psie. Za najpiękniejsze egzemplarze płacono do 1400 srebrnych guldenów.

Essig wkrótce znalazł naśladowców. Hodowca Otto Friedrich z Zahn w Saksonii po zakupieniu kilku reproduktorów u Essiga promował swoje leonbergi jako berghundy, zaś kolejny naśladowca sprzedawał je jako hernbergi. Galimatias zrobił się taki, że hodowcy bernardynów i nowofundlandów zaczęli kolportować złośliwy dwuwiersz:

„Was man nich defienieren kann / sieht man gut als Leonberger an.“
(Gdy nie wiadomo jak coś zdefiniować, najlepiej nazwać to leonbergiem).

Heinrich Essig, nie przejmując się krytyką, przez 40 lat wypuszczał w świat kolejne pokolenia swojej rasy, choć nigdy nie zdefiniował na piśmie ani jej standardów, ani swojego programu hodowlanego. Gdy umarł – interes przejął jego bratanek.

Leonbergery pojawiły się również na III Warszawskiej Wystawie Psów w 1904 roku. Było ich aż sześć wobec jednego bernardyna. A były tak różne, że ówczesny kynolog August Sztolcman przyłączył się do głosów krytykujących wystawianie psów ras, których standardy są nieustalone. W artykule Z powodu Warszawskiej Wystawy Psów w numerze 14 Łowca Polskiego z 1904 roku pisał: „(…) kynologiczne towarzystwa Anglii, Francji, Belgii i Holandii, a nawet cztery najpoważniejsze towarzystwa niemieckie, nie dały się złudzić ani szumnymi reklamami, ani portretami najlepszych psów, wyprodukowanymi przez powyższych hodowców, ani rysunkiem idealnego leonbergera, wykonanym przez malarza, p.

Tresura leonbergera według ryciny z XIX wieku. Źródło: rycina, Die Gartenlaube, 1888 rok
A. Kull’a, i wszystkie te towarzystwa dotąd nie uznały żadnych bergów, ani bergerów za ustaloną rasę i stale przed nimi zamykają wrota swych wystaw. (…) ogólne zebranie Cesarskiego Towarzystwa prawidłowego myślistwa, na wniosek trzech wybitnych znawców ras psów, postanowiło na przyszłość psów tych na wystawy nie przyjmować, przynajmniej do czasu, dopóki nie zostaną uznane za ustaloną rasę przez najpoważniejsze towarzystwa europejskie”.

Minęło 10 lat, świat ogarnęła pożoga wojenna i problem z leonbergerami nieomalże sam się rozwiązał. Tymi dużymi, silnymi, spokojnymi psami zainteresowało się wojsko. Zaprzężone do wózków dowoziły na stanowiska bojowe broń i amunicję a przy okazji ginęły. Po wojnie Karl Stadelmann i Otto Josenhans objechali całe Niemcy w poszukiwaniu psów najbardziej odpowiadających wzorcowi opisanemu w 1895 roku przez Międzynarodowy Klub Leonbergera ze Stuttgartu. Znaleziono zaledwie kilka sztuk, które nadawały się do dalszej reprodukcji. Po kilku latach było już 350 psów zapisanych w oficjalnym rejestrze rasy, który przetrwał do dziś. Podobna sytuacja miała miejsce podczas kolejnej wojny. Przetrwało znów kilka psów oraz entuzjastów, którzy nie chcieli dopuścić do likwidacji rasy.

A tymczasem nasz bohater stał sobie cichutko z boczku i zastanawiał się po co te spory o wzorce, standardy, regulaminy, gdy świat wokół jest taki piękny a rodzina taka kochana. Właściciele leonbergerów twierdzą, że jest to 70 kilogramów stróżującej miłości. Te eleganckie olbrzymy o szlachetnej sylwetce szturmem zdobyły najpierw serca kobiet, nie tylko swoim dostojeństwem, pewnością siebie, spokojem i opanowaniem, ale przede wszystkim stosunkiem do dzieci, wobec których zachowują się jak najczulsze piastunki. W rodzinie z dziećmi czują się najlepiej. Akceptują również inne małe zwierzęta pod warunkiem, że się z nimi wychowały. Bardzo przywiązują się do swoich właścicieli. Szczekają tylko wówczas, gdy uznają, że jest ku temu ważny powód. Dzięki swej inteligencji potrafią doskonale rozeznać sytuację zagrażającą rodzinie i podjąć najwłaściwszą decyzję. Na ogół odstraszają samym muskularnym wyglądem, ale gdy trzeba to i ząbki pokażą. W ostateczności sprowadzą agresora do parteru.

Współczesny przedstawiciel rasy leonberger. Źródło: Shutterstock
Nie jest to jednak pies dla każdego. Ze względu na swoją masę oraz obfite futro potrzebuje do życia przestrzeni i świeżego powietrza. Nie powinien jednak być to kojec. Zamknięcie w nim leonbergery traktują jak karę. Jako pies stróżujący leonberger woli zawsze leżeć w miejscu, z którego może obserwować bramę i to co się poza nią dzieje. Pies ten nie je jak kanarek, wymaga zatem nieco grubszego portfela. Łatwo się uczy. Jako osobnik łagodny z natury chce być tak samo traktowany.

Mimo wszystkich przeciwności rajca miejski Heinrich Essig dopiął swego. Gości wjeżdżających do uroczego miasteczka w Wirtembergii wita przed ratuszem odlany z brązu pomnik leonbergera, stanowiący wyraz hołdu złożony przez jego mieszkańców tak psu jak i pomysłodawcy tego sposobu rozsławiania miasta.

Wróć do cyklu