Historie

Historie pod psem: psia dola w ludzkich sporach Ewa Rembikowska

Jak świat światem ludzie mieli zawsze problemy związane a to z polityką, a to z podatkami. Najbliżsi sąsiedzi często spotykali się w sądzie. A psy robiły to co zawsze, biegały, wąchały drzewka, przymilały się właścicielom. Czasem w sposób nieświadomy stawały się bohaterami ludzkich zdarzeń, o czym opowiadają cztery ciekawe historie.

Źródło: iStockphoto/Thinkstock

Żałobnicy

Rosyjski car Aleksander III ze względu na swoje rusofilskie zacięcie, nie cieszył się zbytnia estymą w stolicy Kraju Przywiślańskiego, który znajdował się wówczas pod ruskim zaborem. Po śmierci cara w roku 1894 mieszkańcy Warszawy nie kwapili się do okazywania spontanicznego żalu po stracie monarchy, a zatem carska policja pod groźbą grzywny nakazywała rozwieszać żałobne sztandary  na budynkach, w witrynach sklepowych i  oknach mieszkań. Warszawskie andrusy wykorzystały tę smutną okoliczność, by zakpić sobie z posterunkowych.

Po stołecznym mieście biegało samopas sporo psów. Ulicznicy wyłapywali je, ubierali w czarne szmaty na znak żałoby po Najwyższym  i wypuszczali. Psy pędziły po ulicy usiłując się wydostać z krępującego przyodziewku a za nimi biegli policjanci, starający się je chwycić, by przykładnie ukarać właścicieli. Liczni przechodnie śmiali się w kułak, dopingując to psy, to policjantów.

Większość psów sama zrzuciła przymusową żałobę i wystraszona pognała do domu, zaś policjantom udało się pochwycić kilka białych pudli przystrojonych w czarną krepę. Po odprowadzeniu do cyrkułu i sprawdzeniu, do kogo należą okazało się, że psy te były własnością… wyższych oficerów i dygnitarzy rosyjskich.Wiadomość ta szybko rozeszła się po warszawskich domach a potem trafiła do gazety wielkopolskiej, która wydawana pod pruskim sztandarem chętnie zakpiła z politycznego rywala, jakim była Rosja.

Pogromca egzekutora podatkowego

Jeszcze nieco otumaniony chloroformem leżał sobie Duduś na stole z podwiniętym ogonkiem i jęczał żałośnie. Miał prawo, bo dopiero co pani przyniosła go od weterynarza  po ciężkiej operacji.  Leżał i cierpiał a tymczasem do mieszkania wtargnął ktoś obcy. Duduś pociągnął noskiem i warknął głucho. Tym niemiłym gościem był egzekutor podatkowy.

– Przyszedłem zabrać stół – oznajmił egzekutor.

– Proszę, niech pan zabiera – odpowiedziała pani od Dudusia, po czym dodała – Tego stołu niech pan nie rusza, zajęty jest przecież przez pieska. Weź pan stolik spod okna, a nie stół jadalny.

– Jak pani śmie przeszkadzać osobie urzędowej w wykonywaniu czynności służbowej na zasadzie odnośnego przepisu właściwej władzy! Jak osoba urzędowa mówi powyżej, że ten stół zabiera, to nie ma pani prawa kwestionować takowego! – grzmiał urzędnik

– Ależ za sześć złotych należności nie może pan zabrać wielkiego rozsuwanego stołu z dwoma blatami!

– Proszę nie okazywać uporu władzy! – huknął egzekutor

Duduś warknął w tym momencie żałośnie.

– Niech pan nie krzyczy – szepce pani z wyrzutem – Pies jest  po ciężkiej operacji, trzeba być bez serca…

– Co mi tam pani pies. Albo pani płaci, albo zrobię, co do mnie należy!

Tego już nie wytrzymał zbolały łepek Dudusia. Duduś szczeknął i skoczył ku łydce urzędowej osoby. Tylko przytomność umysłu i szybka decyzja uratowały egzekutora od poważnego uszczerbku na ciele – zdołał bowiem wycofać się z honorem za drzwi. W tym momencie wszedł pan Dudusia i zabarykadował wejście do mieszkania, które sforsować musiała dopiero wezwana policja.

Epilogiem tego zajścia była rozprawa sądowa. Pani Eugenia J. została oskarżona o szczucie psem egzekutora, małżonek jej o czynny opór władzy. Ku swej obronie pani Eugenia złożyła sędziemu zaświadczenie, w którym lekarz weterynarii stwierdził: – Duduś był chory i wskutek zamroczenia, wywołanego niedawno przebytą narkozą, nie zdawał sobie sprawy z tego, co robił i nie może odpowiadać za swe czyny w krytycznym czasie.

Po mowie obrońcy sąd uniewinnił panią Eugenię, męża zaś skazał na 2 tygodnie więzienia. A działo się to wszystko w szacownym  mieście Poznaniu w roku pańskim 1931.

Świadek w sądzie…

W tym samym roku, ale w Warszawie, sąd apelacyjny przy rozstrzygnięciu sprawy wziął po uwagę… zachowanie psa. Sprawa wyglądała tak: po śmierci samotnie mieszkającego na Grochowie siedemdziesięcioletniego pana Karola, sąsiedzi zabrali do siebie jego pupila. Po pogrzebie córka zmarłego odwiedziła tych sąsiadów, by im podziękować.

Gdy tylko weszła do ich mieszkania, pies począł węszyć pod łóżkiem i wyciągnął stamtąd zawiniątko, z którego wypadł medal wojny japońskiej, stanowiący własność zmarłego.

– Skąd państwo to mają? Przecież to medal mego ojca - oburzyła się córka.

 A tak, znaleźliśmy go na schodach – tłumaczyła się wyraźnie zaambarasowana sąsiadka.

Córka zmarłego nie dała temu wiary. Zgłosiła sprawę na policję. Okazało się, że sąsiedzi w nocy dostali się do mieszkania, gdzie leżały zwłoki i zabrali stamtąd zbiór złotych monet, które następnie sprzedali. Sprawa trafiła do sądu. Sędzia na podstawie zeznań córki zmarłego, która przytoczyła szczegóły dziwnego zachowania psa, uznał winę za dowiedzioną i skazał obwinionych  na rok więzienia.

Spadkobierca…

Na przełomie XIX i XX wieku w Wiedniu mieszkała pewna bogata wdowa wraz z ulubieńcem o imieniu Karo oraz służącą. Gdy wdowa zmarła i otwarto testament okazało się, że owa służąca miała otrzymać kwotę 9 000 koron pod warunkiem, że będzie pielęgnować psa aż do końca jego życia. Pies miał być utrzymywany z procentów od zainwestowanego kapitału. Służąca oddała psa do instytutu weterynaryjnego, sama zaś żyła nadzieją otrzymania dziedzictwa po pupilu swej chlebodawczyni. Jednakże los spłatał figla i spadkobierczyni zmarła przed psem. Rodzina służącej pokłóciła się, kto ma dziedziczyć owe 9 000 koron i oddała sprawę do sądu. Sąd w 1909 roku sprawę dalej rozpatrywał a pies nieświadomy zamieszania, jakie uczynił, żył sobie dalej wygodnie z procentów, wypłacanych od spornej sumy.

 

Źródła (Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa): Goniec Wielkopolski, nr 292/1894; Gazeta Wielkopolska nr 237/ 1931; Łowiec Polski, Nr 6/1931; Bogaty pies, Łowiec Polski, Nr 9/1909.

Wróć do cyklu