W złodziejskim fachu

Pies na moralności się nie zna. Po prostu pracuje dla swojego pana. Nakarmiony i dobrze traktowany z jednakową pasją będzie pracować tak dla policjanta jak i dla złodzieja. Dostaje rozkaz – to aportuje. I wszystko mu jedno, czy jest to ustrzelona kaczka, czy... pierścionek z brylantem. 

Źródło: Shutterstock

Metoda kradzieży z użyciem psów rozwinęła się w Stanach Zjednoczonych do olbrzymich rozmiarów po I wojnie światowej. Policja ustaliła, że w wielu punktach pod wielkimi miastami a zwłaszcza pod Nowym Jorkiem, funkcjonowały zakłady tresowania psów do wykorzystania ich przy kradzieży. W zakładach tych nadawano psom ogólny szlif, następnie właściciel – rabuś – kończył edukację zwierzęcia odpowiednio do wymagań uprawianej przez siebie specjalności. W interesie złodzieja leżało by pies nie był rasowy. Nie powinien swoją powierzchownością zwracać uwagi otoczenia. Jak taki proceder działał? Oto opis wydarzenia z wydziału kryminalnego policji nowojorskiej...

Najbardziej eleganckie sklepy mieściły się na Broadwayu. Któregoś dnia duży kundel otworzył sobie łapami drzwi sklepu jubilerskiego i wpadł do środka. Trafił na chwilę, gdy właściciel wystawił na stół kilka futeralików z pierścionkami, które pokazywał klientowi i jego żonie. Pies zaczął bawić obecnych swoim zachowaniem. Łasił się, lizał ręce, kręcił się w kółko, stawał słupka, zalotnie patrzył w oczy, przytulał się do kolan. Następnie zakręcił się za ladą i całym pędem wybiegł na ulicę, by zginąć w tłumie.

Szczęśliwym trafem zwrócił uwagę na typowy manewr psa wywiadowca policyjny, który już parę tego rodzaju spraw miał w swojej praktyce; śledząc psa ujrzał jakiegoś mężczyznę, który nagle ukrył się w bramie domu. Za nim pobiegł pies. Wywiadowca dopadł ich w chwili, gdy nieznajomy z pyska psa wydobywał pierścionek z brylantem.

Taktyka takich kradzieży była następująca. Złodziej idzie kilka kroków przed psem, pozornie go nie zna. Idąc, bada teren i warunki. Skro znajdzie dogodny moment, lekkim gwizdnięciem zwraca uwagę psa, niezauważalnym ruchem wskazuje mu drzwi odpowiedniego sklepu. Sam idzie dalej. Po zabraniu rzeczy pies zwykle dąży inną stroną ulicy, nigdy sam nie podbiega do swojego pana, czeka aż tamten obmyśli sposób odebrania mu łupu.

Psy w Nowym Jorku kradły zewsząd: z mieszkań prywatnych, sklepów rzeźniczych, magazynów krawieckich, restauracji, kin, hoteli. W Chicago w statystyce policyjnej za rok 1930 wymieniono z górą 40 faktów schwytania złodziejskich tandemów. Rabusi umieszczano w kryminale, psy konfiskowano a następnie odsprzedawano na fermy, gdzie zapominając o swoim fachu i stawały się przykładnymi stróżami gospodarczymi.

Proceder wykorzystywania psów do kradzieży został doprowadzony do perfekcji w Stanach Zjednoczonych, ale kwitł również w starej Europie. W Sztokholmie policja schwytała specjalistów, którzy za pomocą psów kradli wyłącznie kosztowne czapki futrzane, pozostawiane przez gości w szatniach restauracyjnych, teatralnych a nawet klubowych.

Inną taktykę przyjęli złodzieje w Kolonii. Specjalnością tej szajki było okradanie okien wystawowych. Psa, rasowego szpica tak wytresowano, że gdy pan jego był „przy pracy”, to ten szedł na szpicę i obserwował ulicę. Gdy ktoś nadchodził, alarmował właściciela. W konsekwencji jednak to właśnie pies zgubił sprawę swych panów. Po przesłuchaniu licznych świadków stwierdzono, że w pobliżu miejsc, w których dokonano włamań, zawsze kręcił się biały szpic. Policja poczęła śledzić psa i jego właściciela i w ten sposób wpadła na trop pięcioosobowej szajki, którą w całości aresztowano.

Przedziwny wypadek miał miejsce w Paryżu na początku wieku. Otóż jednego z antykwariuszy bulwaru Clichy odwiedził elegancki młodzieniec. Kupił kilka przedmiotów za kilka franków, dłuższy czas rozmawiał o dziełach sztuki starożytnej, na koniec zaś ofiarował antykwariuszowi swojego psa, gdyż sprzedawca wyraźnie nim się zachwycał.

W kilka dni potem młodzieniec pojawił się znów. Nic nie kupił, tylko gawędził. Po wyjściu gościa antykwariusz stwierdził brak nader cennej kolekcji biżuterii starożytnej i udał się do komisarza policji, opisując dziwne zachowanie młodego człowieka. Komisarz policji wpadł na pomysł, by sprawdzić, czy przypadkiem czworonożny podarek nie odnajdzie swojego byłego pana. Pies po wypuszczeniu na ulicę bez wahania zaczął prowadzić komisarza do swojego byłego domu. Gospodarz nie chciał wpuścić gości. Gdy jednakże użyto siły, okazało się, że skradziona kolekcja tam jest. Także i tu pies w ostateczności przyczynił się do schwytania swojego pana.

Za to w Hiszpanii psów używali przemytnicy. Psy kursowały na granicy hiszpańsko-francuskiej. Najpierw puszczano je na stronę francuską bez towaru. Tu przytraczano im juki wypełnione kontrabandą. Teraz psy przekradały się na powrót do Hiszpanii. Wytresowane były świetnie i przyuczone do czołgania się aż do samej przeszkody z drutów i następnie do ostrożnego przekradania się przez specjalnie przygotowane dla nich przejścia. Orientowały się tak doskonale, że natychmiast odnajdywały te przejścia i przekradały się przez nie bez najmniejszego szmeru. Oczywiście strażnicy zastrzeliliby takiego psa, gdyby go spostrzegli, to też nauczono je momentalnie znikać na widok munduru. Zazwyczaj psy przechodziły przez granicę w szyku wyciągniętym, w odstępach mniej więcej 450 metrów. Pies-przewodnik uważał bacznie na wszystko i skoro tylko spostrzegł coś podejrzanego natychmiast przypadał do ziemi, za jego przykładem szły wszystkie inne psy. Warowały tak długo, póki przewodnik nie ruszył dalej. Ponadto psy te nigdy nie szczekały, co najwyżej skomlały po cichutku, gdy znalazły się w pobliżu przemytników, oznajmiając w ten sposób swe przybycie.

 

Źródła: Psy policyjne, Tajny detektyw Nr 13/1932; Pies pomocnikiem złodziei, Łowiec Polski nr 4/1913;
Wydany przez psa;
Łowiec Polski Nr 5/1911; Psy przemytnikami, Łowiec Polski Nr 2/1929.