Pies z Alaski, czyli lider psich zaprzęgów

W pierwszych latach XX wieku najlepiej opłacanym zawodem na Alasce był... przewoźnik poczty. Nie była to jednak praca dla leniwych czy tchórzy. Zimny, surowy klimat, nieprzejezdne drogi oraz dzika przyroda czyniły ten zawód jednym z najniebezpieczniejszych na kontynencie. Dlatego na Alasce nie byłoby poczty bez psich zaprzęgów.

Źródło: Shutterstock

Na początku XX wieku przewoźnicy poczty na Alasce należeli do czołówki najlepiej zarabiających pracowników. Było to w pełni uzasadnione. Niebezpieczeństwo czyhało na nich wszędzie. O wypadek było bardzo łatwo. Mógł to być niewidoczny konar lub nisko wiszący głaz. Zza zakrętu mógł wyskoczyć wystraszony łoś i zaatakować psy. Wiatr mógł zrzucić paczkę z prowiantem a mokry śnieg zmoczyć zapałki.

Nie ma wyjątków

Przewoźnicy wychodzili na szlak w każdą pogodę, gdy padało, była mgła, mróz ścinał krew, a silny wiatr z burzą śnieżną nie pozwalał zrobić kroku na przód. Tu gdzie zima trwała 8 miesięcy, słońce pokazywało się zaledwie na kilka godzin a temperatura poniżej 45 stopni C była normą, szczęśliwe pokonanie szlaku zależało od znakomitej współpracy pomiędzy maszerem  a jego psią drużyną. Aby przetrwać skrajnie niekorzystne warunki musieli stanowić  zgodnie działającą maszynerię, gdzie każdy trybik idealnie jest wpasowany w pozostałe.

Psy w zaprzęgu musiały być dobrane ze względu na szybkość, siłę, chód. Musiały nauczyć się komend oznaczających kierunek ruchu oraz zgodnego poruszania się w jednakowym tempie. Każdy pies miał swoje miejsce w zespole. Psy ustawiano parami wzdłuż głównej liny ciągowej. Psy z tyłu nazywane były pociągowymi, przed nimi biegły psy napędowe a na czele, często na dłuższej smyczy – lider zespołu. Od niego wymagano najwięcej pracy, szybkości, a przede wszystkim inteligencji, niezależności, odporności na stres i pomysłowości. Musiał też wiedzieć, kiedy nie wykonać złej komendy swojego pana.

Psi zaprzęg, Yukon, Kanada, początek XX wieku. Źródło: Getty Images

Lider musiał umieć trzymać kurs na monotonnej pokrywie lodowej, gdzie wszystko wydawało się być takie samo. A gdy zdarzało się, że powstały w kanale powietrznym porywisty podmuch wiatru dochodzący do 110 km na godzinę,  zwiał sanie wraz z zaprzęgiem, do zadań przewodnika należało  odnalezienie  szlaku. Bardzo niebezpieczna była mgła lodowa, czyli kryształki lodu szybujące w powietrzu, tworzące widmowy świat, w którym nie sposób określić, gdzie jest droga i w którą stronę się zmierza.

Podczas mgły i zawiei śnieżnych, gdy  wśród oślepiającego, siekącego po oczach śniegu poganiacz widział co najwyżej końce psich ogonów, nie pozostawało mu zatem nic innego jak zdać się całkowicie na zaprzęg i na lidera. Maszer mógł jedynie stać na płozach sań, trzymać się mocno poręczy, by z nich nie spaść  i pozwolić zwierzętom iść zgodnie z  ich instynktem. W tej sytuacji od nosa psa-przewodnika  zależało, czy podróż zakończy się szczęśliwie.

Pułapki natury

Przyroda na dalekiej północy zastawiała na podróżników mnóstwo pułapek. Któregoś z cieplejszych dni kwietniowych Indianin Atapaska o imieniu Czarny Luk wiózł swoim zaprzęgiem składającym się z 15 malamutów ładunek bardzo cennych futer oraz złoto. Aby zdążyć na czas musiał przeciąć w poprzek jezioro Eyak. Było to jedynie 10 kilometrów. Przewodnikiem był pies o imieniu Huragan. Wbiegł na lód ostrożnie, cały czas trzymając nos przy powierzchni. Po przebyciu kilometra okazało się, że lód rozmarza. Płozy zapadają się a zawrócić nie można ze względu na niebezpieczeństwo przebicia lodu. Pies utrzymywał cały czas równe tempo, by w pewnym momencie prawie niezauważalnie i bardzo płynnie przyspieszyć, co spowodowało uniesienie się płóz sań. Krytycznym momentem był przejazd przez sam środek jeziora, gdzie płozy zagłębiły się w mokrym śniegu. Huragan nie zwolnił tempa.  Przeszedł łagodnie w kłus, a potem trucht dopiero, gdy wydostali się z obniżenia. Gdyby przewodnik wpadł w panikę wszyscy by zginęli.

„W niektórych sytuacjach bardziej liczy się instynkt niż doświadczenie. Pokazuje to przykład Dubby'ego, przewodnika Scotty'ego Allana, wielokrotnego uczestnika wyścigów psich zaprzęgów. Pewnego razu, gdy poganiacz szedł przed psami po tafli jeziora, ta pękła i Allan poszedł pod wodę. Ponieważ lód wokół niego był gruby, mógł się utrzymać i nie pozwolić prądowi wody wciągnąć się głębiej, nie potrafił jednak wypełznąć z dziury. Począł dygotać oraz wołać na Dubby'ego. Jeżeli pies znalazłby się wystarczająco blisko, mógłby chwycić jego uprząż i zostać wyciągnięty z wody. Dubby ruszył ku Allanowi, ale za każdym razem, gdy był już blisko, pozostałe psy, przestraszone, cofały się. Przewodnik zmienił taktykę. Ponownie poprowadził zaprzęg, tym razem oddalając sie od przerębli. Przez chwile poganiacz myślał, ze pies go opuszcza. Wtedy Dubby przeciął lód w bezpiecznym miejscu, zatoczył za mną koło, trzymając sie na tyle blisko przerębli, na ile pozwalały pozostałe psy. Wtedy zaświtało mi w głowie, co próbował zrobić!. Przewodnik biegł, jak mógł najszybciej, by gwałtownie skręcając w prawo, spowodować obrót san ku Allanowi. Przy drugiej próbie, gdy sanie znalazły sie blisko niego, poganiacz chwycił płozę i został wyciągnięty” - opisywano później w gazetach.

Leonard Seppala ze swoimi psami. Źródło: Underwood & Underwood/Corbis

Groźne kry lodowe.

Któregoś razu znakomity przewoźnik Leonard Seppala przemierzał zatokę Nortona. Wszystko szło dobrze. Znajdował się zaledwie kilka kilometrów od brzegu, gdy w pewnym momencie jego pies Togo ostro wyhamował, stanął dęba, poleciał do tyłu na pozostałe psy. Gdy Seppala podszedł do psa, zobaczył, że przyczyną cyrkowych popisów był szybko powiększający się kanał wodny. Seppala znalazł się na krze lodowej, która zmierzała ku morzu. Okrążył krawędź lodu, ale nie znalazł sposobu wydostania się z matni. Pozostało czekanie. Po kliku godzinach Togo krótko szczeknął. Wyczuł zmianę kierunku wiatru, który zaczął spychać lodową wysepkę ku lądowi.  Po dziewięciu godzinach dryfowania Seppala zobaczył linię wybrzeża. Kra znalazła się jakieś półtora metra od tafli wbitej w lód brzegowy. Była to zbyt duża odległość, by maszer mógł ją przeskoczyć. Obawiając się, że wiatr niebawem zmieni kierunek, intensywnie myślał nad ratunkiem. Musiał zaufać swojemu ulubieńcowi. Przywiązał długą ciągową linę do jego uprzęży i cisnął zwierzakiem ponad wodę. Pies wbił pazury w lód i zaczął ciągnąć w kierunku wybrzeża. Lina niestety pękła i na domiar złego wpadła do wody. Był to wyrok śmierci dla Seppali i jego zaprzęgu. Ale… Togo znalazł rozwiązania. Bez chwili wahania wskoczył do lodowatej wody, chwycił  linę w zęby i z wielkim wysiłkiem wyszedł na zaklinowaną krę. Tu zrobił kilka przewrotów tak, że lina okręciła mu się wokół barków i wówczas zaczął ciągnąć krę. Nie spoczął póki nie znalazła się na tyle blisko, że jego pan i reszta psów mogła  przeskoczyć w bezpieczne miejsce.

Zatoka Nortona

Zimowe szlaki zaprzęgów wiodły przez, zatokę Nortona, jeziora oraz liczne rzeki.Tu największym niebezpieczeństwem był bębniący lód. Czasami woda znajdująca się pod lodem wycofywała się. Na tym miejscu powstawała lodowa jaskinia. Podczas przejazdu nad nią lód wydawał głuchy dźwięk. Jeśli się zapadł pod saniami, poganiacz spadał kilka metrów w dół na suche dno rzeki  –  prosto w lodowy grobowiec.

W pierwszych latach XX wieku  przytrafiło się to Bertowi  Hansenowi, zastępcy  szeryfa Terytorium Alaski, który codziennie patrolował odludne obszary, odcięte od świata osiedla i wioski. Jego pies Tusesday usłyszał trzask, poczuł lżejsze sanie, więc stanął. Zatoczył krąg, doszedł do krawędzi i patrzył zdziwiony. Hansen, który podróżował tamtędy już kilka razy, wiedział, ze 15 kilometrów dalej jest chata trapera. Nakazał psu jechać w jej kierunku. Czas mijał, pomoc nie nadchodziła, szeryf postanowił wyrąbać otwory, pod których dostanie się na górę. Wówczas okazało się, że zapomniał zabrać noża. Wpadł w panikę.  Stracił nadzieję, że wyjdzie z tej przygody cało. Jednak pies go nie zawiódł. Cały zaprzęg wrócił, na płozach sań stał traper z liną.

Nie dziwota więc, że Gunnar Kaasen, po przebyciu ostatniego 85 kilometrowego odcinka sztafety z surowicą, gdy o 5 30 rano 2 lutego 1925 roku wjechał do odciętego od świata miasta Nome, kompletnie wyczerpany zwlókł się z sań, chwiejąc się podszedł do psa przewodnika o imieniu Balto i zanim stracił przytomność objął go, szepcąc: „Cholernie fajny pies”.

 

ŹRÓDŁO: Salisbury Gay, Salisbury Laney: Okrutny szlak, Świat Książki, Warszawa 2005.