Pies, który mówi cz. XII

Źródło: Redakcja

Zawstydzony chłopiec odwrócił się, chcąc wrócić do domu, ale Tosia zatrzymała go.

-Wiesz co? Chciałam ci coś zaproponować, na pewno cię zainteresuje.

-Co na przykład?- mruknął pod nosem nie podnosząc głowy.

-Widziałeś kiedyś, jak ktoś dokuczał pieskowi, kotkowi, czy po prostu, jakiemuś zwierzątku?

-No.- przytaknął –I co? Tego dziada spod szesnastki to bym …, od razu do więzienia.

-Jakiego „dziada”?- zainteresowała się Tosia.

-Tego co mieszka pod nami.- podniósł głowę i popatrzył Tosi w oczy.

Zauważyła, że są przepełnione żalem.

-Ja wszystko słyszę, co on robi. Już mówiłem rodzicom, ale oni się boją to zgłosić. Mama mówi, że w następnej kolejności mógłby mi zrobić krzywdę. Nie mógłbym sam chodzić na podwórko.

-A co ten „dziad” robi? I komu?

-Ma dwa duże psy. Tylko nie wiem po co? Może tylko po to, żeby się na nich wyżywać. Pije wódę i bluźni, kopie psy, bije je i … nikt nic nie może zrobić. Bo to jego psy.

-No to wyobraź sobie, że właśnie rozmawiasz z funkcjonariuszką pierwszej Policji Poskramiającej Potwory.

-Że co?- zdziwił się chłopiec.

-No tak. Ja i Marysia już jesteśmy policjantkami i ty teraz też możesz być. Możesz być policjantem.

-A co wy możecie?

-Oj, dużo możemy. I wyobraź sobie, że możemy też zrobić porządek z „dziadem”.

-Jak?

-Zobaczysz, ale najpierw powiedz, czy chcesz być z nami, czy nie.

-Pewno, że chciałbym.

-Dobrze, w takim razie po akcji zostaniesz wtajemniczony.

-Akcji?

-Chcesz załatwić „dziada”, czy nie?

-Bardzo chcę. Powiem więcej, „dziad” jest teraz w domu i same możecie się przekonać, co on wyprawia.

-Jak?

-Chodźcie na górę, tam wszystko słychać.

Istotnie, gdy dziewczynki weszły do jego mieszkania usłyszały straszne słowa, które padały najprawdopodobniej pod adresem któregoś z psów. Ze dwa razy w tym czasie dało się słyszeć cichy skowyt, jak po uderzeniu.

-Od dawna to robi?- spytała Tosia zaciskając piąstki.

-Jakieś dwa tygodnie. Mama mówiła, że jego żona wyjechała i on przez to tak się zachowuje.

-Bardzo nie lubię tego pana. Jak tak można? Co mu te pieski zrobiły?- Marysia tupnęła nóżką.

-Chodźcie,- zadecydowała Tosia -poczekamy na mojego dziadziusia i wszystko mu powiemy.

-I to tak ma działać ta policja?- spytał Adam z rozczarowaniem.

-Jak zobaczysz, jak działa, to dopiero będziesz chciał z nami współpracować.

Chłopiec bez przekonania wzruszył ramionami, ale posłusznie wyszedł razem z dziewczynkami. Usiedli na ławce czekając na pojawienie się samochodu dziadka Tosi. W międzyczasie jeszcze parę razy usłyszeli „wybuchy dziada”. W pewnym momencie, zza bloku wybiegł wilczur z podkulonym ogonem i zatrzymał się pod klatką Adama.

-O proszę, znowu wyrzucił go przez balkon!- widać było narastający w chłopcu gniew.

-Ten pan jest nie tylko zły, on jest bardzo zły.- podsumowała Tosia.

-Adasiu!- usłyszeli z daleka głos mamy Adama. –Otwórz panu drzwi.

Dziadzio Tosi niósł na rękach Brutuska z łapką w gipsie.

-No, bardzo się cieszę, dziadzio będzie mógł sam się przekonać o prawdziwości naszego meldunku.- stwierdziła Tosia.

Wszyscy razem weszli na górę, a gdy dziadzio Tosi delikatnie położył pieska na jego posłaniu, Tosia poprosiła go o chwilę uwagi i złożyła meldunek.

Dziadzio chwilę się zastanowił i w tym momencie, jak na zawołanie znów wydarzyło się to, co wcześniej, ale tym razem skowyt był dużo głośniejszy.

-Oooo!- dziadzio uniósł głowę –To mi się bardzo nie podoba.

-Też już myśleliśmy z mężem, żeby coś z tym zrobić, ale boimy się, żeby nie mścił się na nas.

-Proszę pani,- dziadzio jeszcze chwilę pomyślał –załatwimy to tak, że ten bandzior nie zorientuje się, kto będzie interweniował.- sprawdził po kieszeniach, gdzie ma komórkę, wyjął ją, wybrał numer i wszyscy zamarli w oczekiwaniu. Dziadzio w czasie rozmowy opisał wszystko z drobnymi szczegółami i poinformował, w jaki prosty sposób można sprawdzić, czy zwierzętom dzieje się krzywda. Gdy skończył, powiedział –No cóż, zrobiliśmy co w naszej mocy, teraz pozostaje nam tylko czekać.

Gdy Marysia z Tosią spotkały się na przedwieczornym spacerku, nadbiegł Adam z wiadomością.

-Szukałem was wszędzie!- stanął zasapany, podparł się rękoma o kolana i łapiąc oddech zaczął opowiadać.

-Stałem cały czas w oknie i czekałem aż przyjadą wozy policyjne, zrobią obławę no i wiecie …. A tu przyszła pani z panem, zadzwonili do niego, weszli, posiedzieli z piętnaście minut i wyszli …- zrobił efektowną pauzę i dokończył na wydechu -z psami. Rozumiecie? Zabrali dziadowi te biedne pieski! Tosia! Ale ja lubię twojego dziadka!

Dziewczynki bardzo się ucieszyły, a Tosia natychmiast powiedziała –Idę do domu, poproszę dziadziusia, żeby dowiedział się, jak to załatwili.

-Możemy iść z tobą?- spytała Marysia.

-Jasne.

Wszyscy troje i dwa pieski rzucili się pędem w stronę bloku Tosi. Gdy znaleźli się już na górze w jej mieszkaniu, dziadzio nie miał innego wyjścia, jak natychmiast zadzwonić. Z wielką powagą oczekiwał na połączenie, aż wreszcie ktoś odezwał się w słuchawce. Dziadzio przedstawił się, wyjaśnił, w jakim celu dzwoni, po czym słuchał i słuchał. Zaraz na początku rozmowy był bardzo zadowolony, uśmiechał się, ale po dłuższej chwili uśmiech znikł z jego twarzy. Rozłączył się mając opuszczoną głowę.

Dzieci bardzo się zaniepokoiły.

-Dziadziusiu, powiedz, co się stało.- poprosiła Tosia.

Dziadzio pokiwał głową –Całe szczęście, że to zgłosiliśmy, facet będzie musiał się nieźle tłumaczyć.

-Ale co z pieskami?- nie wytrzymał Adam.

-Jeden z nich jest w bardzo złym stanie, ale drugi …- odchrząknął, potarł nos, przeczesał ręką włosy i bardzo cicho dokończył –drugiego chyba będą musieli … uśpić. Bardzo cierpi.

-No to przecież mają tam jakieś tabletki przeciwbólowe dla piesków.

Dziadzio stał i patrząc na dzieci zastanawiał się, jakich słów ma użyć.

-Widzicie, w schronisku nie mają osoby, która mogłaby przy nim czuwać dzień i noc po operacji, a bez operacji będzie się bardzo męczył. Zastanawiają się, czy w ogóle operować, bo i tak ma bardzo niewielkie szanse na przeżycie.

-Operować, operować.- Tosia odezwała się błagalnym głosem –Przecież my możemy zaopiekować się nim po operacji.

-Kto „my”?- zainteresował się dziadzio.

-No ja, Marysia i Adam.- odpowiedziała z zapałem.

-A szkoła? Z resztą tak naprawdę nie wiecie, jak należy się opiekować pacjentem po operacji. Doceniam wasz zapał i dobre chęci, ale niestety, my nic nie możemy pomóc w tej sprawie.

-Możemy!- Tosia powiedziała to tak stanowczym tonem, że dziadzio aż oczy szeroko otworzył –Zadzwoń do nich i powiedz, że pomoc jest w drodze. Tylko jeszcze tą pomoc musimy … powiadomić.