Pies, który mówi cz. XI

Źródło: Redakcja

Tosia, Marysia i babcia usiadły na ławeczce przed blokiem i czekały na powrót dziadka. Marysia jeszcze co jakiś czas pociągała noskiem i ukradkiem wycierała oczka. I mimo, że Misia grzecznie siedziała przytulona do jej nogi, mocno ściskała smycz, bojąc się, żeby jej nie uciekła.

-Może wejdziemy na górę.- zaproponowała babcia –Mam pyszne ciasteczka, zrobię herbatki.

-Nie, nie.- Marysia pokręciła główka –Ja bardzo dziękuję, ale ja poczekam tutaj.

-Ja też babciu.- Tosia spojrzała z wdzięcznością na babcię. –Bardzo dziękuję, że pomogliście.

-To się dopiero okaże.- odpowiedziała babcia -Mam nadzieję, że będzie wszystko w porządku, że to tylko nóżka była złamana. To akurat da się wyleczyć. Najważniejsze, że szybko będzie udzielona pomoc.

Nagle zza bloku wyszła pani prowadząc wózek z małym dzieckiem, które płakało widać już od dłuższego czasu, bo aż zanosiło się od płaczu. Na buzi miało rozmazany brud, płakało trzymając się za główkę i chlipiąc powtarzało –Bubuś! Bubuś!- Pani podchodziła do każdego mijanego przechodnia i o coś pytała.

Babcia Tosi i obie dziewczynki przyglądały się jej z uwagą, wreszcie podeszła i do nich.

-Przepraszam, czy nie widziały panie takiego niedużego, brązowego pieska?

-Takiego ze złamaną łapką?- Marysia aż wstała z wrażenia.

Pani spojrzała na Marysię –Ze złamana łapką?- spytała.

-I beżową obróżką?- dopytywała się Marysia.

-Z obróżką, tak. Beżową.- pani spojrzała pytająco na babcię Tosi.

-Takiego beżowego pieska właśnie potrącił samochód. Mąż zawiózł go do schroniska na ul. Wapiennej. Tam mają dobrą opiekę lekarską.

-Mówi pani na Wapiennej?- rozejrzała się –To będzie jakieś dwadzieścia minut pieszo. A miał na ogonku taką małą, białą plamkę?

-Miał proszę pani.- odpowiedziała Tosia i uśmiechnęła się na myśl, że piesek jednak będzie mógł wrócić do swojego domku.

-Przyznam, że nie zauważyłam,- odpowiedziała babcia Tosi –ale skoro dziewczynki tak mówią, to tak jest.

-Bardzo paniom dziękuję, bardzo dziękuję! To straszy syn wyszedł z Brutuskiem i uciekł mu. On nie zapina go na smycz, bo mówi, że trzeba mu dać trochę wolności. Ale teraz już będzie wiedział, że taka wolność może okazać się zgubna. Bardzo paniom dziękuję, bardzo dziękuję.

-Proszę poczekać, mąż na pewno zaraz przyjedzie z powrotem to podwiezie panią do schroniska.

-Och nie, nie mogę czekać, to nie jest daleko, zaraz…- nie zdążyła dokończyć, bo babcia Tosi powiedziała

–O, proszę , właśnie idzie.

Dziadek wracał zasępiony, ale gdy zobaczył podbiegającą Tosię, uśmiechnął się.

-I co dziadziusiu? Jak piesek?

-Byłoby dobrze, gdyby miał właściciela, który by go zabrał do domu i zaopiekował się nim. Nie wiadomo, jak będzie z rehabilitacją, tam jest tak dużo piesków. Jednym nie mogą się tylko zajmować.

Na te słowa pani z wózkiem podeszła do dziadka.

-To mój piesek, uciekł nam przez nieuwagę.

Do tego włączyła się babcia. –Czy mógłbyś panią zawieźć do schroniska? Od razu mogłaby zabrać go do domu. Jest z wózkiem, nie weźmie go przecież na ręce.

Dziadek uśmiechnął się i natychmiast odpowiedział –Oczywiście, że zawiozę. Psiąto było takie nieszczęśliwe, gdy wychodziłem stamtąd. Pani doktor była bardzo miła, ale mimo wszystko to jest tylko schronisko. Dała mi nawet telefon do …, no nie pamiętam, jak nazwała tą organizację, ale zdaje się, że to Policja dla Zwierząt. Powiedziała, że gdyby ktoś zauważył błąkające się zwierzęta, czy gdyby ktoś krzywdził zwierzęta, należy zadzwonić pod ten numer.

-Dziadziusiu! Jesteś super dziadziusiem! Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.- popatrzyła na Marysię, mrugnęła do niej i dodała –A teraz jedź po pieska, żeby nie płakał. No i, żeby jego pan- wskazała na chłopczyka w wózku –też już nie płakał.

Chłopczyk miał jeszcze na buzi nieotarte łzy, ale nie płakał, słuchał uważnie rozmowy dorosłych.

-A ile lat ma ten pani starszy syn?- spytała Tosia.

-Siedem.

-Chodzi do pierwszej klasy?

-Tak.

-Do pierwszej „a”?

-Tak.- odpowiedziała pani.

-No to ja już sobie z nim porozmawiam. A jak ma na imię?

-Adam.

-Acha.- Tosia zrobiła poważną minkę –Z nim akurat da się dogadać, jest w porządku.

Mama Adama uśmiechnęła się –Teraz juz na pewno będzie wyprowadzał Brutuska na smyczy.

-No, nie będzie miał wyboru.- Tosia popatrzyła na Marysię, na mamę Adama i spytała –Czy Adam jest teraz w domu?

-Tak, ale nie wiem, czy ci otworzy.

-Wiem który blok, ale nie znam numeru mieszkania.

-Dziewiętnaście, pierwsze piętro.

-No to bardzo dziękuję. Zanim pani wróci, Adam będzie już zupełnie inny.

Mama Adama westchnęła, uśmiechnęła się i jakoś bez większego przekonania odpowiedziała –Mam nadzieję.

Dziadek chyba jednak uwierzył w słowa Tosi, bo mrugnął do niej porozumiewawczo i powiedział –Może być pani pewna, że tak będzie. Proszę za mną do samochodu. Wózek włożymy do bagażnika.

Chłopczyk w wózku już nie zapłakał, z uwagą obserwował co się dzieje. A Tosia z Ciapkiem i Marysia z Misią poszły w stronę bloku stojącego na szczycie ich obydwu bloków. Tosia odnalazła na domofonie właściwy numer, zadzwoniła, ale nikt nie odebrał. Drugi raz, nic. Dopiero gdy wystukała sygnał jaki dzieci używają dla wygłupów, odezwał się chłopięcy głos.

-Co tam?

-Możesz wyjść?

-A, że kto niby?

-Tosia, chodzimy do jednej klasy.

-Aaa. Nie mam czasu.

-Bo co?- zdenerwowała się Tosia –Nie masz czasu? A wiesz, że Brutusek przez to, że puściłeś go bez smyczy wpadł pod samochód?

-Co?- wrzasnął Adam.

-A to! Wychodź, czekamy na dole!

Nie minęło nawet pół minuty, gdy w drzwiach klatki schodowej stanął Adam.

-Coś ty powiedziała?

-No tak.- Tosia zrobiła obrażoną minkę –Puściłeś pieska bez smyczy i wpadł pod samochód. Głuchy jesteś?

-Gdzie jest?- widać było w jego oczach prawdziwe przerażenie –Co mu się stało?

-Ma złamaną łapkę i mój dziadek zawiózł go do lekarza w schronisku.

-Ja biegałem i wołałem go. Nawet mama poszła z Wojtkiem, ale nigdzie go nie było.

-Twoja mama pojechała teraz z moim dziadkiem do schroniska. Jak będą mogli, to przywiozą go do domu.

-Co to znaczy „jak będą mogli”?- zaniepokoił się chłopiec.

-No nie wiem. Może to znaczy, że jak się okaże, że nic więcej mu nie jest. No bo jak na przykład zemdleje, albo co tam innego to ….No nie wiem. Nie wiedziałeś, że nie można piesków puszczać bez smyczy?

-Niby wiedziałem, ale on tak bardzo chciał pobiegać.

-A mówił ci to?

-No nie, przecież psy nie mówią. Ale widziałem, że chciał, i tak się cieszył, jak go puściłem. Podobało mu się.

-A jak myślisz, czy teraz mu się podoba złamana łapka. Teraz długo nie będzie mógł biegać. I tak całe szczęście, że przeżył. Przecież to ty powinieneś się nim opiekować i chronić przed takimi wypadkami. To ty jesteś za niego odpowiedzialny.

-Ale on chciał …- opuścił głowę i po cichu dodał –Wiem, nie powinienem.