Pies, który mówi XIV

Źródło: Redakcja

Troje dzieci i dwa psy czekali niecierpliwie na wieści siedząc na ławeczce pod blokiem Tosi. Wreszcie dziadzio przyjechał. Wysiadł z samochodu uradowany, podszedł do czekających na niego dzieci i z wielkim przejęciem powiedział. –Pani Danusia bardzo chętnie zaopiekuje się tymi pieskami, operacja przebiegła pomyślnie, za godzinkę jedziemy z panią Danusią po pieski, a ja pędzę na górę coś przetrącić. Pa!- zrobił w tył zwrot i prawie podskakując dotarł tanecznym krokiem do klatki podśpiewując sobie coś pod nosem.

Tosia popatrzyła na Marysię i Adama i ogromnie zdziwiona powiedziała. –Jeszcze nie widziałam, żeby dziadzio był aż tak czymś przejęty.

-Podobno dzieci i osoby dorosłe mają ze sobą wiele wspólnego. Dzieci dorośleją, a dorośli dziecinnieją.- z mądrą miną oświadczył Adam.

-Tak, coś w tym jest.- Tosia pokiwała głową z powagą. I nagle uśmiechnęła się radośnie. –Ale się cieszę, że się udało.- popatrzyła z ciekawością na Adama. –I co? Jak ci się podoba nasza policja?

Adam pokiwał głową i z dumą oświadczył. –Jestem funkcjonariuszem Pierwszego Oddziału Policji Poskramiającej Potwory.- i uśmiechnął się z satysfakcją. –Odebraliśmy biedne pieski prawdziwemu potworowi.

-Myślę, że możemy sobie pogratulować.- Tosia wstała i z wielką powagą podała rękę Marysi i Adamowi mówiąc. –Dziękuję. W imieniu psich serduszek bardzo państwu dziękuję.- i dygnęła ładnie.

Chwilę jeszcze napawała się odniesionym sukcesem, po czym rozejrzała się i dopiero teraz zauważyła, że nadchodzi wieczór. –No,- powiedziała –na dzisiaj to już nam chyba wystarczy wrażeń. Idziemy do domków odpocząć, bo jutro czeka nas dużo pracy.

-Co będziemy robić?- spytała Marysia z zaciekawieniem.

-Jutro będziemy tworzyć nasz oddział. Przeprowadzimy proces nabierania.

-Kogo będziemy nabierać?- spytał Adam.

-Umówimy się na godzinę dziesiątą i będziemy powoływać naszych nowych funkcjonariuszy. Ale pamiętajcie, nikomu nie mówimy o Ciapku. Dopiero gdy ktoś okaże się zaufany, to wspólnie ustalimy, czy będzie o tym wiedział, czy nie. Dobrze?

-Tak jest!- jak na trzy cztery, dokładnie tak samo, odpowiedzieli Marysia i Ada.

Pożegnali się i rozeszli się do swoich domów.

Gdy spotkali się następnego dnia, Adam wyglądał jakby miał zaraz eksplodować od nadmiaru przechowywanych informacji. Obie dziewczynki natychmiast to zauważyły.

-No dobra, mów pierwszy, bo pękniesz.- powiedziała Tosia.

-Słuchajcie!- podniósł wskazujący palec ku górze. -Słuchacie?- a gdy dziewczynki pokiwały główkami powiedział. –No to słuchajcie. Zadzwoniłem wczoraj do mojego kuzyna z osiedla obok. Iiii …- zrobił efektowną pauzę –i powiedział, że bardzo by chciał dostać od komendanta Tosi pozwolenia na stworzenie w jego rejonie podobnego oddziału.

Dziewczynki aż otworzyły buzie ze zdziwienia.

-„Komendanta Tosi”?- powtórzyła Tosia i aż rączkami zakryła buzię.

-Tak powiedział.- przytaknął Adam.

-Ojejciu!

A Marysia zaraz spytała. –A ile ten kuzyn ma lat?

-Dziewięć.

-I taki duży powiedział „komendant Tosia”?- upewniła się Marysia.

-Tak. I powiedział, że dzisiaj do godziny szesnastej będzie miał już kilku w oddziale. I, że na ich osiedlu będzie bardzo dużo roboty, bo niedaleko są domki jednorodzinne, a tam biedne pieski są uwiązane na łańcuchach.

-Ooo!- Tosia zrobiła groźną minkę. –Udzielam natychmiastowego pozwolenia.

-No i o tej szesnastej będzie chciał ci przedstawić ten nowy oddział.

-Jak to?- zdziwiła się Tosia. –Gdzie?

-To drugie osiedle jest niedaleko, patrz, za tymi drzewami.

Wzdłuż głównej ulicy rozmieszczonych było kilka zgrupowań bloków, a oddzielały je jedynie szerokie pasy zieleni z czterema rzędami drzew na każdym.

-Rzeczywiście, niedaleko.- uznała Tosia. –A gdzie mamy się spotkać?

-No właśnie, tam przy tych drzewach.- odpowiedział Adam.

-Może być.- zgodziła się Tosia. –Bardzo mi się podoba ten pomysł. Ale teraz, na naszym osiedlu, musimy stworzyć oddział. Macie jakieś propozycje?

-W moim bloku mieszka taka dziewczynka, że jak jej się coś powie w tajemnicy, to zaraz wszyscy o tym wiedzą. Pomyślałam, że mogłaby nam pomóc.

-Pewnie.- zainteresowała się Tosia. –Możesz z nią porozmawiać, oczywiście w tajemnicy i powiedzieć, że o godzinie piętnastej organizujemy potajemne spotkanie, tylko dla wtajemniczonych.

-No to lecę od razu, bo zaraz może wyjść do jakiejś swojej koleżanki. Gdzie mamy to potajemne spotkanie?

-Na niebieskiej ławeczce o piętnastej..

W całym parku była tylko jedna ławeczka pomalowana na niebiesko. A dodatkowo znajdowała się w bardzo charakterystycznym miejscu, bo pod ogromną wierzbą płaczącą, największą w parku.

Gdy Marysia pobiegła, Tosia zwróciła się do Adama.

-Powiedziałeś kuzynowi, że każdy, kto chce, może być w oddziale, że wcale nie musi mieć psa?

-Łoj! Zapomniałem!

-To leć, zadzwoń, żeby wiedział. Ja tu na was poczekam.

Tosia stała przy szczycie swojego bloku, a Ciapek siedział grzecznie przy jej nodze. Nagle szczeknął.

-Co tam Ciapusiu?

-Słyszysz to?

-Co?

-No to skrobanie w rynnie.

-Gdzie?

-Blok Marysi, tylko od drugiej strony.- chwilę nasłuchiwał przekręcając łeb w jedną i drugą stronę. –To ptak! Nie może się wydostać! Trzeba mu pomóc!

-Idziemy, musimy to sprawdzić.- zadecydowała Tosia.

-A Marysia i Adam?- spytał Ciapek.

-Poczekają, ważniejszy jest ptaszek.- odpowiedziała zdziwiona, że pyta.

Po chwili oboje biegli w stronę wskazaną przez Ciapka. Szybko znaleźli właściwą rynnę. Teraz to już i Tosia słyszała, jak małe pazurki skrobią od wewnątrz rynny.

-Ale tu są śruby!- przestraszyła się Tosia, że nie zdołają uratować uwięzionego ptaszka. –Ja tego nie otworzę!- załamała się Tosia. Bała się, że jego serduszko może nie wytrzymać tego stresu. –Muszę po dzidziusia!

-Patrz! Marysia już wraca.- zauważył Ciapek.

-Marysiu! Marysiu!- krzyknęła Tosia. –Czy twój tata jest w domu?

-Tak.

-Biegnij po niego! Tutaj w rynnie jest uwięziony ptaszek!

-Coś ty?!- Marysia zatrzymała się w miejscu, ale zaraz zawróciła w stronę swojej klatki, dobiegła do niej i zadzwoniła domofonem. Przez chwilę coś tłumaczyła, a gdy przestała, po dwóch minutach wyszedł jej tata z wielkim, regulowanym kluczem. Marysia przyprowadziła tatę do wskazanej rynny. Tata podszedł, „osłuchał” rynnę, zrobił  zdziwioną minę i zaczął odkręcać śruby na klapie rynny. Gdy zdjął klapę, skrobanie się wyciszyło. Marysia kucnęła i zajrzała do wnętrza.

-Ojejciu! To ptaszek z żółtym dzióbkiem!- i wyciągnęła rączką w jego stronę. Nagle, uwolniony ptaszek wyleciał z otworu, a wystraszona tym Marysia aż usiadła na trawniku. Ale zaśmiała się radośnie, wstała, otrzepała się i uściskała tatę. –Dziękuję! Ciocia by nam nie pomogła. 

-Ja też panu bardzo dziękuję.- powiedziała Tosia i spojrzała na Marysię, bo przypomniało jej się, że przecież miała czekać na Adama. –Ale już musimy iść, mamy bardzo ważną sprawę do załatwienia.

-Oczywiście, idźcie. Ja sobie tu już sam poprzykręcam.

Dziewczynki wybiegły zza bloku i zobaczyły Adama, jak stoi w umówionym miejscu i rozgląda się bezradnie. Gdy zatrzymały się przy nim, opowiedziały mu co przez czas jego nieobecności się wydarzyło.

-Szkoda, że tego nie widziałem. Ale i ja mam ciekawą informację.- uniósł dumnie głowę i powiedział. Bardzo poważnym tonem. –Będziemy mieli w oddziale policyjnego psa. Emerytowanego, ale wyszkolonego psa policyjnego.

-Ja cie.- Tosi się wyrwało. –Nie żartuj! A kto go ma?

-No właśnie mój kuzyn. To jego tata, a mój wujek, jest policjantem i razem z tym psem pracował. Teraz jest przeniesiony na wyższe stanowisko i nie chciał się z nim rozstawać, więc wziął go do domu.

-Reciulku! Słyszałaś?- Marysia aż stanęła z wrażenia na paluszkach. –Prawdziwy, szkolony pies policyjny!

-No.- powiedziała dumnie Tosia. –A ja będę jego komendantem.