Nielegalny myśliwy…

Pies  kłusownik czy myśliwy? Dlaczego pies poluje? Z głodu czy dla rozrywki? Kiedy psie polowanie przynosi korzyści, a kiedy stanowi zagrożenie? Już nasi pradziadowie musieli radzić sobie z łowieckim instynktem swoich psich towarzyszy. Wiele możemy się od nich nauczyć.

Źródło: Shutterstock

„Przywarł mocno do ziemi, w wysokiej trawie nie było go widać. Powoli centymetr po centymetrze skradał się do dziobiącego ziemię bażanta, jeszcze kawałeczek i skok… Ptak jednak był szybszy, najpierw pobiegł kawałek, potem wskoczył na gałąź drzewa. Pies pognał za nim. Drzewo było pochyłe i rozgałęzione, więc wdrapał się po konarze za ptakiem. Bażant widać uznał to za dobrą zabawę, bo skakał z gałęzi na gałąź coraz wyżej. Pies ambitnie się wspinał. Niestety całą tę sytuację obserwował gajowy leśnictwa Chojnów pod Piasecznem i nie wykazał zrozumienia dla artyzmu cyrkowca. Celny strzał położył kres pokazowi. Czworonożny myśliwy spadł nieżywy z wysokości 6,5 łokcia (ok. 4 metry) na ziemię”  ten elektryzujący opis psiego polowania znaleźć można w przedwojennej gazecie Łowiec Polski.

Pies ze swoją inteligencją, wytrwałością, doskonałym węchem i słuchem może być zarówno nieocenionym pomocnikiem człowieka, jak i bardzo groźnym szkodnikiem. Może stanowić prawą rękę myśliwego, może też stać się groźnym wrogiem dla zwierzyny oraz ptactwa, zwłaszcza gdy poluje w okresie ochronnym.

Problem ten istniał od niepamiętnych czasów. W 1908 roku w górach Pas de la Cle, we Francji, dwa psy goniące zająca ukazały się nagle na łące, na której pasała się trzoda owiec. Wpadły w stado, które przerażone rozpierzchło się po polanie. Pech chciał, że polana położona była nad przepaścią. Baran prowadzący stado nie wyhamował i runął z wysokości 300 metrów. Za nim poszły 152 owce. Właściciel wartość stada wycenił na 5000 franków.

W okresie międzywojennym w nadleśnictwie Reinerz (Duszniki) na Śląsku wdarły się do zagrody z  20 muflonami dwa owczarki. W ciągu nocy zabiły 13 sztuk.

Jedne psy polowały na zwierzynę mimochodem, bo taka okazja im się trafiła podczas samodzielnych wędrówek po okolicy. Inne wybierały się na pola czy do lasu, by zaspokoić swój instynkt myśliwski.

„W jednym z łowisk na Warmii w czerwcu [1938] o godz. 3 rano usłyszałem w zagajniku szczeknięcie psa, chwilę potem zaczęła piszczeć młoda sarenka, wypadając na gołaźń [polanę], na której byłem ukryty. Sarenkę goniły dwa wielkie psy. Ta, piszcząc, kołowała po gołaźni”  opowiadał gazecie jeden z myśliwych.  „Strzelać nie mogłem, bo działo się to w odległości 100 metrów a w lufie miałem tylko śrut a skowyrki [psy] były olbrzymie. Z tej beznadziejnej sytuacji wybawiły sarenkę stare sarny, w pierwszym rzędzie matka, która atakowała psy, bijąc je cewkami. Wkrótce na placu boju zjawiło się około 15 saren, a co mnie najwięcej zdziwiło, to szybkość, z jaką się one na miejscu znalazły. Wszystkie sarny kołowały między psami w rozmaitych kierunkach tak, że psy nie wiedziały, którą sarnę najpierw gonić. Z tego wszystkiego skorzystała młoda sarenka i uciekła do pobliskiego zagajnika. Wtenczas wszystkie sarny się rozpierzchły, pozostawiając psy. Teraz miałem sposobność zaobserwowania pięknej pracy psów na tropie  oby nasze wyżły tak pracowały. Otóż psy z tego labiryntu świeżych śladów wypracowały beznagannie trop młodej sarenki i udały się w pogoń za nią do zagajnika. Lecz na ich nieszczęście ślad prowadził obok mego stanowiska i każdego z psów obdarzyłem po jednym ładunku śrutu 5 mm. Pierwszy padł zaraz, drugi natomiast cięższy i większy, mieszaniec bernardyna z wilkiem, otrzymawszy strzał na kulawy sztych, nie wylizał się już z ran i po kilku dniach zdechł”  kończył myśliwy, który stanął w obronie leśnej zwierzyny relację dla gazety Myśliwy.

Najczęściej psy wiejskie kłusowały, by zdobyć pożywienie a psy myśliwskie – dla rozrywki. Myśliwi często donosili o psich szkodnikach:  „(…) będąc na stanowisku wczesnym rankiem, z lasu wyszła para psów, wyżeł i foksterier, oba mi znane, bo należące do sąsiada-leśniczego. Widocznie wyżeł, znudziwszy sobie prace w lesie, chciał spróbować pracy „górnym wiatrem" w polu. (…) praca ich była podziwu godna, bo wyżeł okładał pole popisowo i wystawiał a foksterier zwierzynę natychmiast wyparował i gonił co mu sił starczyło”.

Myśliwi próbowali policzyć, jakie straty przynoszą gospodarce łowieckiej polujące samopas psy: „Na każde 1000 morgów w Galicyi można przyjąć iż ogary, psy podwórzowe i koty robią rocznie szkody w zwierzynie najmniej za 5 złotych reńskich nominalnej wartości mianowicie: przez zgonienie samic kotnych, wyłapywanie młodych zajęcy, zjadanie jaj i młodych kuropatwom i innym ptakom” - wyliczali. „Na jedną milę kwadratową wypadnie 10 razy tyle, t. j. 50 złr. na 1364 mil czyli na cały kraj wypada szkody rocznie 68.200 złr. (...) Musimy liczyć, żeśmy tylko porachowali nominalną wartość zwierzyny zjedzonej, zaś biorąc na uwagę, że pies, kot, lis i jastrząb nie zważają wcale na przepisy czasu polowania ustawą myśliwską wyznaczonego, tylko robią te szkody najwięcej właśnie w miesiącach, kiedy się zwierzyna rozmnaża, to jest w marcu, kwietniu, maju, czerwcu, lipcu, sierpniu i wrześniu, przeto gdy zjadają samice kotne lub ptaki na jajach siedzące, robią przez to szkody w wartości zwierzyny najmniej dwa razy tyle cośmy policzyli (…)”.

1 2