Na Cytadeli w Poznaniu

Jak szkolono psy policyjne w Polsce międzywojennej. Prawie tak samo jak dziś, tylko... inaczej. Ośrodek szkolenia psów w poznańskiej cytadeli miał swoje sekretne metody, a wyszkoleni przez nich psi eksperci drogo byli wyceniani.

Źródło: Shutterstock

Po I wojnie światowej w państwie, które  po latach zaborów odzyskało niepodległość, trzeba było wszystko organizować od początku, scalać w jeden organizm trzy różne systemy administracyjne, tworzyć własną armię i policję. W Poznaniu na terenie Fortu Winiary uruchomiono w 1922 roku profesjonalny ośrodek szkolenia psów na potrzeby policji, wojska i straży granicznej pod nazwą „Tresura Psów Policyjnych Komendy Głównej Policji Państwowej”. Kierownikiem został  absolwent austriackiej akademii wojskowej Wiener Neustadt, wybitny specjalista hodowli i tresury psów dla potrzeb policji komisarz Alojzy Grimm.

Szkolono równolegle psa i jego przewodnika. Celem było takie ułożenie psa, by był bezwzględnie posłuszny, znakomicie pracował nosem oraz był bardzo sprawny fizycznie. Natomiast od przewodnika wymagano, by doskonale rozumiał psa, znał jego charakter oraz sposób reagowania na zewnętrzne podniety.

Koszt nabycia, wyszkolenia jednego psa wraz z przewodnikiem zamykał się w granicach 3-5 tysięcy złotych. Kurs trwał siedem miesięcy przy intensywnej pracy od godziny 7 rano do 17:30, z przerwą obiadową. W godzinach wieczornych przewodnicy uczęszczali na wykłady dotyczące: budowy psa, jego pielęgnowania, żywienia, hodowli, tresury, właściwości poszczególnych ras.

Jako przewodników wybierano mężczyzn silnych, odważnych, roztropnych, posiadających zimną krew, potrafiących samodzielnie podejmować decyzje. Policjant taki musiał mieć za sobą kilka lat pracy popartej wiedzą fachową, tak z dziedziny kryminologii, jak i znajomości psychiki ludzkiej. Niezależnie od tego musiał serdecznie lubić psy, a zwłaszcza swojego partnera, co stanowiło  warunek konieczny ich dalszej  harmonijnej współpracy i stworzenia zgranego zespołu.

Do tresury dopuszczano psy wyłącznie spośród pięciu ras: owczarków alzackich, airedale terierów, brodaczy monachijskich, bokserów i rottweilerów. Selekcja była bardzo ostra. Wyborem psów zajmowała się specjalna komisja, która co rok objeżdżała Polskę i kupowała psy od ludności cywilnej. W prasie ukazywały się ogłoszenia tej treści:Zgłaszane psy badano głównie pod względem dwóch kryteriów: ciętości i węchu. Wybrani kandydaci (a było ich niewielu) trafiali do Poznania.

Źródło: Nowy Kurier 57/1927 http://www.wbc.poznan.pl/publication/288285

Tresura psa policyjnego, który w chwili rozpoczęcia nauki nie powinien mieć więcej niż 2,5 roku zaczynała się od tzw. wychowania.

„Bez mała wszystkie psy w Polsce żyją w zupełnym zaniedbaniu. Właściciel pozwala swemu psu biegać i czynić  wszystko bez jakiejkolwiek kontroli. Powoduje to u psa tak wielkie znarowienie, iż usunięcie przywar psich zajmuje większą część kursu. Skutkiem tego kurs u nas trwać musi całe 7 miesięcy, podczas gdy w Niemczech wystarczy w zupełności 5 miesięcy. Usuwanie narowów psich jak obwąchiwanie drzew, bieganie za każdym innym psem (…) jest o tyle utrudnione, że są to psy już rozwinięte i dorosłe.” donosiła gazeta Tajny Detektyw.

Równocześnie z nauką posłuszeństwa kształtowano siły fizyczne psa. Służyły do tego specjalne przyrządy, jak piramida gimnastyczna, czy bariery do skoków. W pierwszych miesiącach kursu pies nie odstępował od swojego przewodnika. Ten z kolei uczył go karności tylko rozkazami ustnymi, nigdy biciem. „Pies uderzony, a każdy pies boi się uderzenia panicznie, unika później swego pana, starając się nie dostrzegać jego rozkazów z obawy przed nowym uderzeniem. Bicie nadto stępia wrażliwość i przywiązanie psa” twierdzili treserzy.

Każdy przewodnik musiał wykazać się cierpliwością, stanowczością i energią, by pies chciał reagować na jego rozkazy. Bardzo ważną umiejętnością było tak zwane „zdyscyplinowanie głosu”. Pies policyjny nie miał prawa szczekać bez powodu, musiał zostać nauczony dawania głosu tylko na rozkaz lub wówczas, gdy groziło jemu lub jego przewodnikowi niebezpieczeństwo. Chodziło o to, żeby podczas tropienia przestępcy uniknąć zbyt wczesnego alarmu.

Bohaterem policyjnych histori w II RP był policyjny pies imieniem Rex (na zdj). Źródło: Rex, pies Policji Państwowej II RP

Gdy pies opanował już podstawowe zasady posłuszeństwa, przystępowano do nauki odnajdywania śladów i tropienia.  Ćwiczenia rozpoczynano od szukania tzw. śladów własnych, czyli przewodnika, potem uczono odnajdywania śladu cudzego. Ćwiczenia te wymagały od przewodnika niesłychanej cierpliwości, gdyż nieraz trzeba kilkakrotnie nawracać do miejsca wyjścia.

Dalszym etapem układania psa była reakcja na podniesioną rękę. Pies musiał się nauczyć odróżniać gesty zaczepne i na nie natychmiast reagować. W sytuacji napaści na przewodnika  czworonożny funkcjonariusz powinien automatycznie skakać i chwytać  napastnika za przegub prawej ręki. Chwyt ten z jednej strony był bardzo bolesny, z drugiej powstałą tak ranę łatwo było wyleczyć.

Ostatnim ćwiczeniem było wyuczenie psa odpowiedniej reakcji na strzał. Najpierw przyzwyczajano   go do huku a następnie uczono odróżniania  strzału własnego od strzałów napastnika.

Po przejściu całego kursu pies wraz z przewodnikiem przystępował  do egzaminu końcowego przed komisją. Każde ćwiczenie punktowano osobno. Ogólna suma punktów decydowała o wartości psa. Jeśli pies nie osiągnął przepisowego minimum zostawał sprzedany, ale musiał trafić do osoby zaakceptowanej przez kierownika szkoły.

Po ukończeniu kursu praca z psem nie ustawała. Jednak każdy przewodnik robił to już indywidualnie.

Pies wyszkolony przez Tresurę wracał do komendy wojewódzkiej, do której miał przydział przewodnik i rozpoczynał normalną służbę. W roku 1932 w policji polskiej zatrudnionych było koło 100 psów policyjnych. Psy służyły w dwóch kategoriach: A – typowe psy śledczo-obronne i kategoria C – tylko obronne.

Pies był często środkiem pomocniczym, który w znacznym stopniu ułatwiał prowadzenie śledztwa. Detektywów z psami angażowano tylko do poważnych wypadków kryminalnych. Psy wywiązywały się z zadań bardo dobrze, wykrywając w 22-24 procentach sprawców. Na przykład absolwent szkoły „Wilczek” podczas swojej służby  wykrył 90 sprawców poważnych zbrodni.  Psy, które ze względu na wiek nie nadawały się już do służby, szły na emeryturę, pozostając w dalszym ciągu w domu swojego przewodnika, który do końca ich dni otrzymywał na ich utrzymanie 20-30 zł miesięcznie. Zaś on sam, wraz z nowym psem, zaczynał wszystko od początku.

Szkoła na Cytadeli w Poznaniu funkcjonowała 14 lat. Na bazie jej kadry oraz zdobytych doświadczeń powstały w kolejnych latach szkoły innych formacji mundurowych.

 

Źródła: Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa – Wśród czworonożnych detektywów, Tajny detektyw, Nr 52/1932; „Wilczek” – łowca zbrodniarzy, Tajny detektyw, Nr 52/1932.