Kot - zwierzę polityczne

Choć na forum publicznym politycy często drą ze sobą koty, prywatnie darzą te zwierzęta nie lada uczuciem. Dlatego coraz częściej obok okładkowych sesji zdjęciowych z żoną, córką czy tłumem mniej lub bardziej zadowolonych wyborców, pojawiają się także zdjęcia rządzących w towarzystwie ich pupili. Powód? Kot przymili się w potrzebie, pocieszy w samotności, a przy okazji ociepli medialny wizerunek.


Kot prezydenta Clintona - Socks - oblężony przez dziennikarzy. Kot prezydenta Clintona - Socks - oblężony przez dziennikarzy. Źródło: Mike Stewart/Sygma/Corbis

Sesja zdjęciowa z czworonogiem staje się w ostatnim czasie obowiązkowym wyznacznikiem dobrze prowadzonej kampanii wyborczej. Na okładkach magazynów typu People, opisujących sławne historie sławnych ludzi, politycy – szczególnie w okresie przedwyborczym – goszczą często, prezentując nierzadko również swych domowych ulubieńców. W lipcu 2011 roku przy okazji debaty nad ustawą o ochronie zwierząt część rządzących zaapelowała, by nie wykorzystywać zwierząt w kampaniach wyborczych, gdyż „empatia nie powinna mieć barw politycznych”. Pomimo apelu, od tego czasu w polityce pojawiło się kilka nowych, kocich pyszczków.

Z obcego podwórka

Źródło: reprodukcja

Wielkim miłośnikiem kotów był bez wątpienia kardynał Richelieu, który posiadał ich kilkanaście, chętnie spędzając w ich towarzystwie poranki. Z kolei do historii XX-wiecznego marketingu politycznego przeszedł Socks, kot prezydenta USA Billa Clintona, który zaraz po objęciu prezydentury przez swojego pana wprowadził się do Białego Domu. Pierwszy Kot Ameryki był ówcześnie najchętniej fotografowanym zwierzęciem w tym kraju, toteż komentatorzy wieszczyli mu błyskotliwą karierę w show-biznesie. Brytyjski „The Guardian” ogłosił nawet Socksa „najpotężniejszym kotem świata”, a jego wizerunek trafił do komiksu i na znaczki pocztowe w Republice Środkowoafrykańskiej. Dużą popularnością cieszył się także Humphrey, pełniący zaszczytną funkcję Głównego Myszołapa w siedzibie brytyjskiego premiera w Londynie. Zanim przeszedł na kocią emeryturę, służył m.in. Margaret Thatcher i Tony’emu Blairowi.  Wizerunek Humphrey’a pojawił się nawet w dwóch brytyjskich serialach, zapewniając kotu nieprzemijającą sławę.

Poczet kotów polskich

Abstrahując od podziałów partyjnych, polscy politycy dzielą się na dwa przeciwstawne obozy: miłośników psów oraz amatorów kotów. Do ostatniej grupy przynależy z pewnością Ryszard Kalisz, który swym mruczkiem chwalił się między innymi w wywiadach dla magazynów „Playboy” i „Viva!”. Bohaterem niewybrednych dowcipów i anegdot stał się Alik – ulubieniec Jarosława Kaczyńskiego. Przed wyborami w 2007 roku bukmacherzy proponowali nawet zakłady, w których obstawiano, czy prezes PiS przyjdzie głosować w towarzystwie swego pupila. Po śmierci Alika w listopadzie 2011 roku, jego miejsce zajęła Fiona, która szybko stała się ulubienicą nie tylko Kaczyńskiego, ale także rozpisujących się o niej tabloidów. Dużym echem odbiła się ponadto wypowiedź Marka Migalskiego, który w spocie PJN przed wyborami w 2011 roku zwraca się do dwóch swoich kotów słowami: „Gdybyście były moimi córkami…” . Złośliwi uznawali ten fakt za kpinę z Kaczyńskiego, PJN utrzymywał jednak, że w ich przekazie chodzi wyłącznie o poruszenie problemu dopłat  na każde posiadane dziecko.

Współczesna scena polityczna coraz liczniej zapełnia się kotami wszelkich ras. Politycy nie są do końca zgodni, czy polityka to najwłaściwsze zajęcie dla kota. Tym niemniej, często angażują go w działania marketingowe – często nie bez szkody dla zwierzęcia, ale też – jak się wydaje – dla polityki.