Jak psie wyścigi wciągnęły warszawiaków

Wyścigi chartów jak się okazuje to nie tylko pasja Anglików. Polak też potrafi... I to potrafi do tego stopnia, że jeszcze sto lat temu psimi wyścigami żyła niemal cała przedwojenna Warszawa.

Źródło: Shutterstock

Warszawa uwielbiała takie imprezy. Było co obejrzeć, rozdawano pierniki, a orkiestra pięknie grała. Nie dziwota, że na teren parku Agrykola, gdzie rozłożyła się wielka Wystawa Sportowo-Przemysłowa, waliły tłumy warszawiaków. Pogoda podczas tego „zielonego karnawału” 1912 roku zachęcała do odwiedzin licznych pawilonów z ciekawymi eksponatami, oglądania pokazów gimnastycznych, podziwiania koni, samochodów oraz aeroplanów. Wiele rodzin zabierało na spacer swoich czworonożnych przyjaciół. By również im uatrakcyjnić pobyt ktoś z towarzystwa myśliwskiego wpadł na pomysł organizacji psich wyścigów, oczywiście amatorskich, bo w Polsce tradycji tego sportu nigdy nie było.

Do zawodów zgłosiło się 46 najbardziej odważnych zawodników:
– Wśród tej psiej czeredy wyróżniały się od razu psy „sportsmeni”, które przejęte były ważnością chwili; z dumnie zadartymi nosami, łypiąc tylko porozumiewawczo okiem w stronę właściciela, spokojnie wyczekiwały chwili startu. Reszta współzawodników, z natury mniej lub więcej brutalnych czy tkliwych, zawierała między sobą znajomości, załatwiała czynne spory i nieporozumienia, wreszcie skarżyła się głośni na psią dolę. W każdym razie Żuczki, Violetki, Żantilki, Puki, Filusie, Bziki, Czorciki, dokładnie zdawały sobie sprawę, iż dzieje się coś niezwykłego. I rzeczywiście, działy się dotąd rzeczy niewidziane.
Na tor długości 100 metrów a szerokości 4 metry, ogrodzony z dwóch stron płotem drucianym, wchodzili właściciele psów wraz z współzawodnikami; „wyścigowców” pakowano do wielkiej klatki, podzielonej na kilkanaście części i zapuszczono drucianą siatkę, poczem właściciele, jak na dworze królewskim, odchodzili tyłem do mety, zwróceni twarzami do klatek, w możliwie najczulszy sposób przemawiając do serca i ambicji swych pupilów. Im dalej od klatek i im bliżej mety, tem ciszej zachowywali się właściciele, tem głośniejszy stawał się lament zamkniętych w klatkach psów. Gdy właściciele umieścili się już za metą, na dany sygnał podnoszono siatkę drucianą i cała czereda psia pędziła ku swym chlebo- i mięso dawcom. Kto „wyrwał” start, ten zwykle pędził z miejsca do miejsca, nie oglądając się za siebie, idące zaś na miejscach środkowych psy, miewały chwile wahań, to znów nagłych napływów energii, którą wydobywały dopiero na finiszu, czasem z dobrym nawet skutkiem.
Podczas biegu pomiędzy współzawodnikami wynikały niekiedy zatargi, a bieg foxterrierów musiano powtórzyć, gdyż do mety dobiegło w jednej linii 10 foxów, z których ośm gryzło się między sobą, a dwa przyglądały się bójce – czytamy w  „Łowcu Polskim” z 1912 roku.

U mety zwycięzców czekały całusy i pieszczoty, zwyciężeni zaś otrzymywali pełne wyrazów spojrzenia. Gonitw w sumie było 18. W biegach na szybkość psy starowały w siedmiu kategoriach z podziałem na rasy: ratlerki i pinczerki, jamniki, szpice i pudle, owczarki policyjne, foxterriery, wyżły, charty. W biegach z przeszkodami w postaci dość wysokich płotów z desek starowały psy też w siedmiu kategoriach: charty i policyjne owczarki, wyżły, szpice z pudlami, foxterriery, pinczery z ratlerkami, buldogi, mopsy z białym buldożkiem.

Osobno zorganizowano wyścig „przywiązania do panów”, gdzie przeszkodami były wiszące i pachnące kiełbaski. Okazało się, że kiełbasa znęciła tylko jednego zawodnika. Widać nie jadł obiadu.

Wyścigi te cieszyły się takim powodzeniem, że powtórzono imprezę jeszcze dwa razy. W następnym tygodniu do rywalizacji przystąpiły 52 psy. Zawodnicy nabrali doświadczenia. Dystans przebiegali szybciej, gnali co sił do mety bez oglądania się za siebie i dopiero u celu załatwiali wszelkie nieporozumienia i żale: – Szczególnie pewien buldog, po dojściu do mety momentalnie brał za kark najbliższego kolegę i tarmosił jak szewc terminatora. W jednym biegu dwa foxterriery przyszły łeb w łeb, zwrócone ku sobie psykami, z wyszczerzonymi psykami i żaden z nich nie chciał wysunąć się naprzód w obawie, aby współzawodnik nie skorzystał czasem z psiego „prawa szczęki” – donosiły gazety.

Aby jeszcze bardziej urozmaicić imprezę wprowadzono dodatkową konkurencję, czyli wyścig foxterrierów „w workach”, a właściwie w specjalnych ineksprymablach. Psy nie zważając na krępujące odzienie pomykały szybko ku mecie. Tylko dwa się zbuntowały i postanowiły najpierw uwolnić się od niewygodnego odzienia. Ogólną wesołość wzbudził wyścig z przeszkodami. Pieski, które nie mogły przeskoczyć, wdrapywały się na siatkę jak koty.

Ostatniego dnia wystawy urządzono trzeci wyścig. Przewidziano następujące konkurencje: bieg płaski oraz na dystansie 6400 metrów, bieg z przeszkodami normalnymi i podwyższonymi, bieg w workach, skoki na szerokość, maskarada kostiumowa.

Bieg na dystansie 6400 metrów odbywał się po bieżni boiska. Dla biegów tych liderem był jadący samochód z właścicielami. Sporo psów skracało sobie drogę biegnąc na przełaj przez murawę boiska, co było powodem licznych dyskwalifikacji. Jak łatwo można się domyślić wyścig wygrał chart. Maskarada nie doszła do skutku, bo gdy ubierano psy w kostiumy, spadł tak ulewny i długotrwały deszcz, że impreza musiała zostać przerwana. Psy bawiły się doskonale, zaś właściciele zwycięskich czworonogów wrócili do domu z miłymi nagrodami w postaci przycisków i noży do papieru, portmonetek oraz obroży.

Kolejne psie wyścigi w parku Agrykola organizowane przez Warszawskie Koło Sportowe odbyły się rok później. Tym razem wystartowało 88 zawodników. Wydawało się, że impreza ta zadomowi się na stałe w kalendarzu warszawskim. Niestety rok 1914 przyniósł wojnę i na wyścigi psów trzeba było czekać 17 lat.

 

ŹRÓDŁA: Łowiec Polski, Nr 14/1912; Łowiec Polski, Nr 15/1912; Łowiec polski, Nr 19/1913.