Miłosne manewry Ziajętego

   Korzystając z ładnej pogody, postanowiliśmy z Piotrem i naszym kotem Ziajętym, wybrać się za miasto. Ziajek, mimo że zagorzały domator, lubi relaks na łonie przyrody - to koci esteta, który potrafi docenić piękno natury. Tym razem nasz pupil nie przejawiał, aż tak wielkiego entuzjazmu perspektywą wypoczynku na świeżym powietrzu. Gdy go poinformowaliśmy o naszych planach, w odpowiedzi ziewnął zrezygnowanie. Powodem takiego zachowania był incydent z dnia poprzedniego, gdy to powyciągał wszystkie (konkretnie 16 sztuk) tulipany z wazonu, aby następnie sponiewierać je na podłodze. Tym zachowaniem chciał udowodnić, że jego gust nie uległ zmianie i żółty kolor nadal działa na niego irytująco (żółte kwiaty z uporem maniaka niszczy od dawna, pomimo naszych usilnych starań wyperswadowania mu tego nawyku). Z mężem nie stosujemy kar cielesnych. Ziajęty został zbesztany słownie (jak widać po zachowaniu, dotknęło go to do żywego).

Źródło: Redakcja

Nie patrząc na fochy kota, wpakowaliśmy do samochodu jego bibeloty, bez których się nie rusza (ulubiony kocyk, miseczkę na wodę z nierdzewnej stali, pluszową mysz) oraz jego samego. Podczas podróży Ziajek ostentacyjnie udawał, że śpi. Po przybyciu na miejsce (nasze ulubione) i rozlokowaniu się, każde z nas zajęło się sobą - Piotr, jak na prawdziwego przedstawiciela służby zdrowia przystało, zasnął snem sprawiedliwego (odsypiając nocny dyżur), jego donośne chrapanie słychać było w całej okolicy. Ja oddałam się czytaniu, zaś Ziajęty, położył się nieopodal, wybierając (jak to esteta) miejsce obok krzaku dzikiej róży. Z pobliskiego gospodarstwa wyszła prześliczna kotka (popielata w czarne prążki), która zoczywszy Ziajka, zaczęła przechadzać się w zasięgu jego wzroku, kokietując go bezwstydnie. Ziajek, jak to płeć męska, nie pozostał obojętny na te wdzięki - przyglądał się kociej piękności z zachwytem.

Po pewnym czasie postanowiłam nakarmić moich mężczyzn - odwróciłam wzrok w stronę krzaku róż, celem zawołania Ziajka i…zamarłam. Nie było go tam, konkretnie nigdzie go nie było. Zaczęłam budzić Piotra.

- Zajek zniknął! - krzyknęłam mu nad uchem.

- Że co? - pytał pół przytomny.

- Kota nigdzie nie ma!

- Musi gdzieś być, przecież nigdy nie oddala się bez pozwolenia.

- Jak widać, tym razem zrobił wyjątek - warknęłam. - Boże! A jak się utopił? - spojrzałam na płynący nieopodal strumyk.

- Daj spokój, przecież nie lubi wody.

- Zbyt ostro go wczoraj zganiłeś. Poczuł się dotknięty i postanowił uciec - pociągnęłam nosem.

- Nie przesadzasz?

- Ale…- nie zdążyłam dokończyć, gdy nagle z pobliskiego gospodarstwa dobiegł krzyk: - Ty łachudro! - Następnie nastała cisza, po czym usłyszeliśmy donośne miauczenie.

- To przecież Ziajęty! - krzyknęliśmy jednocześnie i pognaliśmy w kierunku hałasów.  

Po wbiegnięciu na podwórze, oczom naszym ukazał się niecodzienny widok. Po środku stał potężny mężczyzna, lat około 60. Jego pochmurne lico zdobiła broda, która nie widziała nożyczek szmat czasu. Odziany był li tylko w dżinsowe ogrodniczki. Pod jedną pachą trzymał miauczącego niemiłosiernie Ziajka, a pod drugą, kocią piękność, która sadząc po spokojnym zachowaniu, była przyzwyczajona do cholerycznego pana.  

- Co Pan robi z moim kotem?! - wrzasnęłam.

- To bydle jest Pani?

- Tylko nie bydle, proszę o więcej kultury.

- Kultury? - roześmiał się. - To niech Pani wpierw swojego kota nauczy kultury. Ta łachudra przystawiała się do mojej Daisy.  - Wskazał na kotkę, trzymaną pod pachą.

- To jakieś nieporozumienie - odezwał się Piotr.

- Panie, chyba widziałem.

- Proszę Pana - zaczęłam  - nasz Ziajuś nie jest typem takiego kota i na pewno, jak to pan ujął, nie przystawiał się do pańskiej kotki. On po prostu jest czuły na piękno. Zwyczajnie podziwiał urodę Daisy.

Moje słowa wywołały u mężczyzny z brodą, rodzaj oszołomienia. Otwierał i zamykał usta, jak ryba wyciągnięta z wody. Ziajek wykorzystał jego nieuwagę i wyswobodził się z uścisku, po czym pognał ile sił w łapakach, w ramiona swojego pana. Daisy także opuściła pachę swojego właściciela i teraz siedziała grzecznie obok jego nogi w wielkich gumowcach.

- Znaczy, ten pani kot nie lubi kotek? - starał się zrozumieć to, co powiedziałam.

- Ależ lubi, ale nie w ten sposób, o jakim pan myśli.

- To kastrat - zapewnił trzeźwo Piotr.

- Trzeba było zaraz tak mówić, a nie mi tu walić przemowy.