Koty na statkach

Jak wiadomo, koty na przestrzeni wieków oswojono i z czasem też udomowiono. Pewnie wielu z Was nie wie, że te zwierzątka towarzyszyły także marynarzom podczas wypraw na statkach i okrętach. Okazuje się, że koty krótkowłose europejskie (potocznie zwane dachowcami) na pokładach starych żaglowych jednostek morskich przemierzały świat, docierając aż do Ameryki! Przez wiele stuleci okrętowy kot był bardzo ważnym członkiem załogi…

Źródło: Kwajk.pl

Wielu marynarzy twierdzi, że koty na statkach i okrętach lepiej sprawowały się od psów, które tak naprawdę wiele korzyści nie przynosiły. Nie potrafiły bowiem polować, brzydko pachniały i sprawiały wiele problemów sanitarnych. Co innego kotki, które jak wiadomo, są z natury czyste i załatwiają swoje potrzeby do specjalnych pudełek z piaskiem, a nawet do marynarskich toalet.

Pisząc o kociej marynarskiej braci, szczególnie należy wyróżnić rasę niebieską – rosyjską. Warto dodać, że koty te zostały odkryte dzięki angielskim podróżnikom – żeglarzom. Marynarze z Archangielska (było to jedyne miasto przeładunkowe i wylotowe w rejonie, które przez wiele dni w roku skute jest lodem), którzy schodzili z pokładów, spotykali tam dziko żyjące, niezwykle łowne, niebieskie koty. Zabierali je chętnie ze sobą na statki. Co ciekawe, w Europie owe niebieskie stworzonka występowały dosłownie wszędzie. Można je było spotkać np. w Wielkiej Brytanii, gdzie rozpowszechniła się rasa Brytyjska Niebieska. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że podobno tylko te dzikie koty z Archangielska były odporne na wodę i zimno – niczym niedźwiedzie polarne. Należy również dodać, że posiadały one podwójnej grubości sierść.

Nic więc dziwnego, że marynarze byli bardzo zainteresowani tymi zwierzątkami i w 1980 roku przywieźli kilka pięknych bladoniebieskich kotów z matowo-zielonymi oczami.

Pełniły one ciężką służbę na nowoczesnych okrętach wojennych. Pojawiały się również na polskich jednostkach działających w ramach sił Aliantów na wodach północnych podczas II Wojny Światowej.

Najwięcej informacji znajdziemy o kociej rodzinie z niszczyciela ORP „Garland”. Kotka o imieniu Puszek przeżyła najbardziej krwawą część służby okrętu podczas morderczych konwojów do Murmańska. Heroiczna to była walka o życie! Podobno po zalaniu lodowatą wodą kubryku, gdzie została umieszczona ze swoimi kociętami, sprytnie włożyła swoje maleństwa do pływających misek i w ten sposób doczekała się pomocy.

W wielu regionach świata żaden statek czy okręt nie wypływał na otwarte morze bez obecności kota na pokładzie. Te zwierzątka były traktowane,  jak talizmany, które przynoszą szczęście.

Źródło: latarnica.pl

Niebezpiecznie robiło się wtedy, gdy podczas rejsu jakiś kot przypadkowo znalazł się za burtą. Według marynarskiej tradycji w takiej sytuacji jednostka stawała się przeklęta i groziło jej rychłe zatonięcie bądź inna katastrofa.

Istnieje jeszcze jedna legendarna opowieść o pewnym kocie, któremu nadano imię Oscar. Zaliczał się do interesującej rasy krótkowłosej-europejskiej i rzekomo nie przynosił szczęścia swoim okrętom. Warto dodać, że był to kot, który przeżył bardzo wiele niebezpiecznych przygód na morzu. Znalazł się na pokładzie „Bismarcka” i podczas rejsu do brzegów Grenlandii uczestniczył w słynnym boju z eskadrą okrętów Royal Navy, z których jeden rozbił nieopancerzone dziobowe zbiorniki z ropą, a drugi uszkodził jedną z kotłowni. Z pewnością było to niewyobrażalnie ciężkie doświadczenie dla biednego Oscara! Kot przeraźliwie miauczał i biegał po okręcie, szukając bezpiecznej kryjówki.

Morska historia, to jak widać także kocia historia i wiele jeszcze innych opowieści o słynnych podróżach z tymi dzielnymi zwierzątkami. Nie sposób jednak je wszystkie wymienić. Na zakończenie warto jeszcze wspomnieć, że nasz rodak Andrzej Urbańczyk w latach 1983 – 1984 wraz ze swoim kotem Myszołowem odbyli słynny rejs dookoła świata. Podróż zakończyła się pełnym sukcesem! Koty to bez wątpienia idealni towarzysze morskich wypraw, jak pokazuje historia, sprawdzają się na pokładach okrętów niemal w każdej sytuacji…