Kocia Muzyka Mercury'ego

Jakie powinno być pierwsze słowo opisujące legendarnego Freddie’go Merkury’ego? Wyróżnienie któregokolwiek z nich byłoby obrazą dla pozostałych. Każdy, kto choć trochę zna historię Freddie’go, wie, że obok tych przymiotników „legendarny”, „niezastąpiony”, „jedyny” i „genialny” trzeba dodać jeszcze jeden, niemniej ważny – „uwielbiający koty”.

Źródło: Shutterstock

Miłość Freddiego do kotów zaczęła się od Tom’a i Jerry’ego. Nie mówimy tu o dwóch bajkowych postaciach wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer stworzonych przez Williama Hanna i Josepha Barbera, choć zapewne stąd wziął się pomysł. Mamy na myśli dwa koty o imionach Tom i Jerry, które do życia Freddiego wprowadziła jego dziewczyna, Mary Austin. Miało to miejsce we wczesnych latach istnienia zespołu Queen. Kiedy związek pary zakończył się w późnych latach 70’, Mary zabrała ze sobą oba koty. Jednak Freddie był już wtedy bardzo do nich przywiązany, o czym świadczy gest, jaki wykonał wobec Jerry’ego. Kociakowi piosenkarz zadedykował swój solowy album „Mr. Bad Guy”. Mary i Freddie mimo rozstania pozostali bliskimi przyjaciółmi, dlatego Mary chcąc wynagrodzić Freddiemu stratę, podarowała mu innego zwierzaka. Była to piękna, długowłosa kotka o umaszczeniu bluepoint (czyli tułów sino-biały, ciemno szara „maska” na pyszczku i intensywny niebieski kolor oczu), która na imię dostała Tiffany.

A potem było ich więcej…

Do świata Freddiego kolejny kot wkroczył wraz z kolejną miłością – czyli kolejnym partnerem. Kociak miał na imię Oscar i był pomarańczowo białym samcem. Oscar był raczej typem samotnika. Zamiast siedzieć w pięknej posiadłości Garden Lodge, wolał zwiedzać ogródki i domy sąsiadów.

Najbardziej znanym z kotów Freddie’go była Delilah, duża, trójkolorowa, bura kotka w prążki, która została adoptowana w 1987 roku. Według słów piosenki i potwierdzenia w biograficznej książce artysty, kotka przejęła panowanie nad domem i robiła wszystko, na co miała ochotę. Jacky Smith, która przez 21 lat prowadziła oficjalny fanklub zespołu Queen, twierdzi, że Delilah była wyjątkowo charakterna. Ciągle miała zatargi z pozostałymi mruczkami, dla których bywała wyjątkowo niemiła. Kiedy pozostałe koty sprzymierzały się przeciwko niej, Delilah natychmiast szukała pomocy u Freddie’go. Nie trudno zgadnąć, że zawsze pomoc otrzymywała. Była ulubienicą – pierwsza dostawała jedzenie i częściej od innych kotów przesiadywała na kolanach swojego właściciela. Uwielbiała spać w nogach jego łóżka lub w koszyku na pranie.

Razem z Delilah tego samego dnia do Garden Lodge przybył jeszcze jeden kot – czarny, malutki kociak o silnym imieniu Goliath. Jego cechą charakterystyczną był dar do znikania, zwłaszcza kiedy pojawiali się goście. Któregoś dnia zniknął na dłużej, a w jego poszukiwania włączyła się cała ekipa z zespołu. W końcu udało się go znaleźć: śpiącego smacznie w marmurowej umywalce w łazience.

Z piosenkarzem zamieszkały potem jeszcze trzy koty. Miko została przygarnięta tuż po powrocie Freddie’go z Japonii. Jak nie trudno się domyślić kotka zawdzięcza swoje imię właśnie dzięki skojarzeniu z krajem kwitnącej wiśni. Romeo został znaleziony przez partnera Freddiego – Jim’a Hutton’a. Kot o białej twarzy okazał się być bardzo hardy i często wdawał się w kocie bójki. Jako ostatnia pojawiła się Lilly. Była swego rodzaju spełnieniem marzeń piosenkarza, bo ten zawsze chciał mieć białego kota, a Lilly była właśnie biała.

Tak naprawdę większość kotów pochodziła ze schronisk. W Wielkiej Brytanii działa fundacja „The Blue Cross”, która opiekuje się chorymi zwierzętami. Właśnie w niej Freddie adoptował co najmniej dwa koty. Nie było konkretnego powodu, dla którego wybierał zwykłe dachowce zamiast kotów rasowych. Jacky Smith twierdzi, że prawdopodobnie artysta ratując zwierzaki i dając im nowe domy czerpał z tego ogromną radość i satysfakcję.

Koty i muzyka

Koty były dla Freddie’go tak ważne, że umieścił je nie tylko w swojej rezydencji, ale i w swojej twórczości. Zadedykowanie albumu „Mr. Bad Guy” Jerry’emu nie było jedynym tego przejawem. Na płycie pojawiła się też informacja – „wszystkim miłośnikom kotów na świecie”.

W albumie „Innuendo” na wewnętrznej stronie okładki zamieszczono artystyczny rysunek. Przedstawia on Freddie’go przebranego za błazna, a na jego ramionach i głowie siedzą koty.

Na tej samej płycie znalazł się utwór „Delilah”. Początkowo można sądzić, że jest on o kobiecie:

„Dzięki tobie się uśmiecham, choć właśnie miałem się rozpłakać
Przynosisz mi nadzieję, rozśmieszasz mnie, lubisz to
Umykasz jak zabójca, tak niewinnie”

Jednak w drugiej zwrotce pojawia się tekst:

„Jestem dzięki tobie bardzo szczęśliwy,
Gdy przytulasz się i śpisz obok mnie
I kiedy sprawiasz, że się wściekam,
Gdy siusiasz na moje antyki.”

Okazuje się, że piosenka jest o kotce, co potwierdza Freddie śpiewając dalej „Miau, miau, miauu”. Piosenka zawiera również gitarowe solo, które brzmi jak kocie miauczenie. Nie trudno się domyślić, któremu kotu dedykowany jest utwór.

Jednym z najbardziej jednoznacznych wyrazów miłości wobec kotów, zawartych w muzyce artysty, jest płyta „Classic Queen”. Na tak zwanej „wkładce”, gdzie można znaleźć teksty utworów, zamieszczono portret wokalisty. Freddie jest tam ubrany w dopasowaną kamizelkę z namalowanymi wizerunkami swoich kotów. W tej samej kamizelce występuje też w teledysku do piosenki „Those Are The Days Of Our Lives”.

Wszyscy wiedzieli

Ta kocia fascynacja nie umknęła oczywiście fanom zespołu. Co jakiś czas przysyłali oni zabawki dla mruczków Freddie’go, oraz zdjęcia swoich własnych zwierzaków. Podobno Freddie czuł się najbardziej zaszczycony, gdy któryś z jego fanów postanowił nazwać swojego kota imieniem artysty.

Również przyjaciele Freddiego często mówili o jego wielkiej i bezwarunkowej miłości do wąsatych czworonogów. Peter Freestone osobisty asystent i kucharz wokalisty pisze w swojej książce „Freddie Merkury”, że kiedy artysta wyjeżdżał, wszystkie jego koty zostawały w Garden Lodge, a on sam wracał tam szybko, w myśl zasady „dom mój jest tam, gdzie jest mój kot”. W tej samej książce Peter pisze, że koty były czasem karmione zwykłym kocim jedzeniem, jednak zazwyczaj dostawały świeżego kurczaka i specjalnie przyrządzoną rybę. Zdarzało się też, że kiedy artysta był w podróży dzwonił do swojego domu, tylko po to, aby przez telefon porozmawiać z kotami. Jeśli natomiast, któryś z kociaków przejawiał choćby najmniejsze objawy choroby natychmiast był zabierany do weterynarza. Freestone pisał również o świętach w domu artysty. Podobno każdy z kotów dostawał wtedy swoją własną skarpetę na prezenty, która oczywiście wypełniała się po brzegi zabawkami i pysznymi przekąskami. Koty Freddie’go mogły przechadzać się po każdym zakamarku domu, mogły też w czasie dnia bez problemu wychodzić do ogrodu.

Zarówno Freestone jak i Smith zgodnie twierdzili, że nikt z wyjątkiem bliskich przyjaciół Mercury’ego nie wiedział jak długo miał HIV, z pewnością jednak wszystkie koty to czuły. Dlatego zwłaszcza w ostatnich dniach życia artysty, spędzały z nim więcej czasu zapewniając mu cudowne towarzystwo i komfort, a Freddie oczywiście nigdy nie wyrzucał ich ze swojej sypialni. 

Zanim Freddie Mercury zmarł 24 listopada 1991 roku, upewnił się, że po jego śmierci kociaki nie zostaną bez opieki. Wszystkie puszki zostały w Garden Lodge, a zamieszkała z nimi Mary Austin, która przecież jako pierwsza wprowadził koty do życia Freddie’go.