Cała nadzieja w psach…

Walka z czasem

Było już późne popołudnie, wiatr wiał czołowo, zrobiło się zupełnie ciemno. Poganiacz nic nie widział. Wszystko zależało teraz od lidera, psa Togo. Jednak ten parł naprzód, utrzymując prosty kurs mimo garbów lodowych i odcinków z odkrytym lodem, gdzie było potwornie ślisko.

O ósmej wieczorem zespół szczęśliwie dojechał do brzegu w Issac’s Point. Zatokę Nortona mieli za sobą. Psy pokonały tego dnia 134 kilometry, z czego połowę pod wiatr. Biegły z prędkością prawie 13 kilometrów na godzinę. Były już zbyt wyczerpane, by kontynuować podróż. Dostały kolację składającą się z suszonego łososia i foczego tłuszczu, zawinęły się w kłębek, przykryły nocy ogonami i usnęły. 

Gdy Seppala  wyszedł przed gospodę 1 lutego o drugiej nad ranem, nieco się przeraził. W nocy znad zatoki Alaska nadszedł front niskiego ciśnienia, niosąc huraganowy wiatr dochodzący do 90 kilometrów na godzinę a wraz z nim burzę śnieżną. Seppala miał do przebycia jeszcze 80 kilometrów.

Termometr pokazywał 40 stopni poniżej zera. Seppala, znów wybrał krótszą drogę po zatoce wzdłuż wybrzeża. Robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. Lód pękał, woda tryskała szczelinami, w każdym momencie mogli pozostać na krze. Togo lawirował wśród mokrych miejsc, wybierając najbezpieczniejsze przejścia.

W końcu znaleźli się na stałym lądzie. Psy miały mokre łapy i pokaleczone poduszki. Przewodnik oczyścił psy z lodu i śniegu, osuszył i opatrzył skaleczenia. Czekało na nich kolejne wyzwanie: najpierw 13 kilometrów stromych stoków, potem półtorakilometrowa wspinaczka na szczyt Little McKinley. Po trzynastu godzinach od startu  w Issac’s Point psy, potykając się ze zmęczenia, dotarły do gospody w Golovin, gdzie czekał następny zaprzęg.

Od momentu przejęcia surowicy od Ivanoffa psy przebyły galopem 120 kilometrów w burzy śnieżnej, przy czołowym wietrze i nasiąkającym wodą lodzie. Wybrana przez Seppalę marszruta  pozwoliła skrócić podróż co najmniej o jeden dzień. Do Nome pozostało  jeszcze 140 kilometrów, z czego 40 przypadało na kolejnego w sztafecie maszera Charliego Olsona. Zajęło mu to bez mała pięć godzin. Wiatr zwiewał zaprzęg ze szlaku. W pewnym momencie huraganowy wiatr wbił cały zaprzęg, składający się z siedem psów, w wysoką zaspę. W ciemnościach poganiacz musiał się z niej wygrzebać, a potem rozplątać psy. Wiatr obniżył temperaturę do minus 56 stopni. Gdy dotarł do Bluff miał zamarznięte ręce, nie był w stanie poodwiązywać psów. Psy miały  poodmrażane pachwiny.

Wierny Balto

Balto, wytrwały psi lider, doczekał sie nawet włąsnego pomnika. Źródło: Lee Snider/Photo Images/Corbis

Teraz przyszła kolej  na Gunnara Kaasena. Czekał w gospodzie dwie godziny w nadziei na poprawę pogody. W końcu w obawie, że wiatr z burzą śnieżną zasypie szlak, zaryzykował i wyruszył o 22. Miał 13 wspaniałych psów. Po ośmiu kilometrach ugrzęźli w zaspach śnieżnych. Śnieg sięgał maszerowi po pachy. Musiał wycofać się z tej trasy i wybrać drogę okrężną. Z trudem wraz z liderem Balto zawrócił zaprzęg. Teraz Balto musiał odnaleźć szlak, którego nie znał, prowadzący po obcym terenie, w mrocznych ciemnościach, przy szalejącej burzy śnieżnej. Lider musiał wyczuć zapach psów, które tamtędy biegły tej zimy. Balto przebijał się przez śnieg, trzymając nos przy ziemi. W końcu się udało. Byli znów na szlaku. Czekała ich przeprawa na drugi brzeg rzeki Topkok. Balto wpadł tam do rozlewiska i nie chciał iść dalej. Maszer musiał wysuszyć psa. Przed nimi pojawił się szereg górzystych pasm z górą Topkok, którą do tej pory – ze względu na niebezpieczeństwo  spadnięcia na kamieniste urwiska – pokonywano tylko w dzień. Tym razem musieli dać sobie radę, nie dość, że w nocy to jeszcze przy  szalejącym  blizzardzie, mroźnym wietrze.

Za górą był dziesięciokilometrowy obszar nizin, gdzie wiatr oszalał. Nanosił takie tumany śniegu, że Kaasen ledwie widział dłoń uniesioną do twarzy. Maszer musiał znów zdać się na lidera.

Kiedy wiatr na chwilę ucichł Kaasen zorientował się, że jest jakieś trzy kilometry za Solomon, gdzie miał skończyć swój kurs. Postanowił, że nie będzie wracać, tylko dotrze od razu do Port Safety. Miał do pokonania jeszcze tylko 16 kilometrów. Wjechał na bagna Bonanza i w kanał powietrzny. Co chwila wiatr zwiewał cały zaprzęg ze szlaku. Lecz najgorszy był ostatni poryw wiatru, który wywiał go z sań prosto w zaspę. Sanie też się przewróciły. Kiedy do nich podpełzł, okazało się, że nie ma paczki z surowicą. To było straszne. By mieć lepsze czucie, zdjął rękawice i gołymi rękami szukał w śniegu drogocennego ładunku. Odmroził sobie ręce, ale udało się. Tym razem jeszcze mocniej przywiązał paczkę i jakoś wydostał się z bagien. Za bagnami szlak skręcał na południowy zachód i teraz wiatr wiał mu w plecy. W ciągu godziny dojechał do Port Safety. Była trzecia rano. W gospodzie było ciemno. Jego zmiennik spał, gdyż poprzedniego dnia przyszedł telegram z Nome, by przeczekać burzę i Ed Rohn przypuszczał, że zaprzęg nie wyjechał jeszcze z Solomon.

Dzieliły go od Nome 32 kilometry. Postanowił nie budzić Rohna tylko kontynuować bieg. Szlak prowadził wzdłuż plaży. Wiatr przycichł, zaspy  spowalniały jazdę, ale chociaż widać było drogę. 2 lutego 1925 o 5:30 Kaasen wjechał do Nome, zatrzymał się przed bankiem Miners&Merchant  i z wyczerpania zemdlał.

21 listopada w mieście zniesiono kwarantannę.

1 2 3 4